(gm. Niegowa) 30-letni speleolog z Łodzi zginął przygnieciony ogromnym głazem w jaskini „Wierna” w Ostrężniku w gminie Niegowa. Do tragicznego wypadku doszło w sobotę 26 kwietnia.
Jaskinią „Wierna” w Ostrężniku opiekuje się myszkowskie Stowarzyszenie Na Rzecz Ochrony Podziemnych Zjawisk Krasowych „Speleo - Myszków”. Na co dzień, ze względu na ochronę jej unikatowych walorów przyrodniczych, jest ona zamknięta dla grotołazów, do zwiedzania udostępniana jest raz w roku. Z tej okazji chce skorzystać wiele osób. W sobotę 26 kwietnia do jaskini zszedł także 30-letni speleolog z Łodzi. Około godziny 17.00 doszło do tragedii. - Gdy mężczyzna znajdował się w jaskini, około 150 metrów od wejścia, ze stropu urwał się i spadł na niego głaz o wadze prawie 1,5 tony. Ratownicy stwierdzili zgon mężczyzny – informuje rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Myszkowie, aspirant sztabowy Magdalena Modrykamień. Jak informuje na swojej stronie internetowej „Speleo – Myszków” głaz to potężna tzw. wanta, która samoistnie oderwała się od stropu w „Grzybiarni” – jednej z sal w jaskini. - Wypadek ten przypomina, jak niebezpieczny jest sport, który uprawiamy, nawet przy zachowaniu wszystkich reguł bezpieczeństwa – napisali członkowie stowarzyszenia.
Wydobywanie ciała speleologa trwało kilkanaście godzin. W akcji uczestniczyło m.in. 18 ratowników z Grupy Jurajskiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, kierowanych przez Piotra van der Coghena. – To była bardzo trudna akcja. Logistycznie na zewnątrz jaskini wspierali nas strażacy z Myszkowa i Częstochowy oraz policjanci. W działaniach uczestniczyło także czterech ratowników górniczych. By wydobyć ciało głaz trzeba było rozkruszyć, było to możliwe tylko przez kucie młotami pneumatycznymi. To jednak rodziło ryzyko, że drgania mogą doprowadzić do dalszych obsunięć innych głazów. Doświadczenie ratowników górniczych, którzy mają doświadczenie w tym zakresie, bo stykają się z tym na co dzień, było bardzo cenne – mówi naczelnik Jurajskiej Grupy GOPR. Przyznaje, że do tragedii doprowadził fatalny zbieg okoliczności. – Trzeba pamiętać, że mimo iż jaskinia jest zamknięta erozja skał następuje przez cały rok. Woda cały czas je penetruje. O takich miejscach, mało uczęszczanych, w naszej nomenklaturze mówi się „rzęchy”. W przeciwieństwie do miejsc, wykorzystywanych przez turystów na co dzień, gdzie np. skałki są aż „wyślizgane”, te są bardziej kruche, narażone na obsunięcia, są w nich luźno wiszące kamienie czy głazy. Myślę, że tak właśnie było w tym przypadku. Trudno mi powiedzieć z jakiej wysokości spadł ten głaz, czy ktoś go wcześniej potrącił, czy zrobił to sam poszkodowany, niemniej był to fatalny w skutkach zbieg okoliczności. Ale tak już jest, na tym polega ten sport, że niesie z sobą adrenalinę, ale też i ryzyko - wyjaśnia Piotr van der Coghen.
Przy okazji ratownik wskazuje na inne zagrożenia związane z jaskiniami, mianowicie ich zamykanie. – Argumenty, że w ten sposób są chronione walory przyrodnicze to dla nas mówiąc kolokwialnie „inna bajka”. Dla nas ratowników problemem jest to, że zamknięcia lokalizuje się specjalnie w takich miejscach, by trudno było się do nich włamać. Mimo wszystko i tak są tacy, którzy chcą udowodnić, że żadne zabezpieczenia nie są w stanie ich powstrzymać. To taki swoisty „sport”, który obserwujemy z boku. Osoby „ciekawskie”, sprawne fizycznie, wślizgują się przez otwory, ale te działają czasem jak przysłowiowa „pułapka na szczury”. Kiedy taka osoba zasłabnie, dozna kontuzji, czy złamie kończynę – jej wydobycie jest praktycznie niemożliwe. Nie wyobrażam sobie przez takie szczeliny wyciągania osoby np. ze złamanym kręgosłupem. Próby wydobycia mogłyby dla niej zakończyć się nawet śmiercią. Nie dotyczy to tylko turystów. Jaskinię, mimo, że jest zamknięta, penetrują także speleolodzy czy naukowcy. Żywi ludzie, którym w każdej chwili może się coś stać.
Ciało grotołaza udało się wydobyć w niedzielę 27 kwietnia, około godziny 8.00.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze