(Myszków) Z powodu pomieszczenia dawnej pralni Maciej Będkowski popadł w konflikt z Myszkowską Spółdzielnią Mieszkaniową. Z pozoru błaha sprawa doprowadziła do wielkiej awantury. Jak uważa pan Maciej, został pozbawiony przez pracowników spółdzielni swoich osobistych rzeczy, ale również został posądzony o kradzież prądu i wody oraz o „waletowanie w piwnicy” (choć piętro wyżej ma mieszkanie). Druga strona konfliktu, zarząd Myszkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, stoi z kolei na stanowisku, iż pan Maciej został pozbawiony prawa do użytkowania lokalu na skutek skarg lokatorów, a czynności związane z przejęciem pomieszczenia odbyły się zgodnie z prawem.
Zgodę na użytkowanie pomieszczenia dawnej pralni pan Maciej otrzymał 27 kwietnia 2006 roku. Wcześniej przez lata użytkowali ją jego rodzice. Pan Maciej korzystał z pomieszczenia pralni (pełniła ona funkcję piwnicy) bezproblemowo do 2009 roku. – W pralni dokonałem niewielkiego remontu, wymieniłem okno i pomalowałem ściany. Ponadto na podłodze rozłożyłem starą wykładzinę z mojego mieszkania, która była mi już niepotrzebna. Chciałem, aby warunki, w których magazynowałem swoje rzeczy, były odpowiednie – mówi.
Wspomnianemu pomieszczeniu16 października ub.r. postanowił się przyjrzeć zarząd Myszkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Jak wspomina Będkowski, zgodził się na wizję lokalną, ponieważ nie miał nic do ukrycia. – W komisji, która przyszła zobaczyć pralnię, był zarząd i pracownicy MSM. W pomieszczeniu były moje rzeczy, bo wtedy przeprowadzałem remont swojego mieszkania, które mieści się na piętrze. Nie chciałem, aby w czasie remontu, mój sprzęt, dokumenty czy ubranie a pobrudziły się farbą. Członkowie komisji sprawdzili prąd, ale było wszystko w porządku. Jedynie „doczepili” się do tego, że bez ich zgody w pomieszczeniu zamontowałem nowe okno. Rzeczywiście, nie pytałem spółdzielni o zgodę, ale przecież zrobiłem to w dobrze pojętym interesie – swoim i spółdzielni. Wymieniłem przecież stare, nieszczelne okno na nowe, plastikowe – wspomina M. Będkowski.
Jak relacjonuje dalej, podczas wizji lokalnej prezes Elżbieta Matusiewicz wręczyła mu pismo, że jeszcze tego samego dnia ma opróżnić piwnicę i przekazać ją spółdzielni. – Powiedziałem, że nie jest to możliwe. Nie byłem w stanie „ot tak” opróżnić piwnicy ze wszystkich składowanych w niej rzeczy. Gdzie je bym miał pomieścić? Członkowie komisji zaczęli więc je wynosić na korytarz, mimo mojego sprzeciwu. Zadzwoniłem więc na policję. Ta po przybyciu i wysłuchaniu stron poprosiła je o zawarcie ugody.
Kilka dni później MSM wysyła do Będkowskiego pismo w sprawie cofnięcia zgody na użytkowanie pralnio-piwnicy. MSM nie podała przyczyny, a jedynie termin ostatecznego opuszczenia pomieszczenia (do 29 X). Nie dostosowanie się do tego terminu miało skutkować tym, iż dnia następnego spółdzielnia komisyjnie otworzy i przejmie pomieszczenie.
To pismo – jak informuje Będkowski – otrzymał dopiero 2 listopada. Tydzień później zaskarżył decyzję do Rady Nadzorczej i do zarządu MSM. Jako powód podał brak uzasadnienia, brak podstaw do wydania takiej decyzji i wreszcie nierealny termin jej wykonania.
Pod koniec listopada, gdy Będkowski czekał na odpowiedź RN w sprawie odwołania, zarząd MSM pojawił się w bloku. Lokator – jak twierdzi - nie został o tym powiadomiony: - Gdy zszedłem na dół, zobaczyłem, że ludzie Ci podczas mojej nieobecności wyłamali zamek w drzwiach i dostali się do zajmowanego przeze mnie pomieszczenia – wspomina M. Będkowski. - Gdy to zobaczyłem, natychmiast zawiadomiłem policję telefonicznie. Podczas ustaleń policji pani wiceprezes Jolanta Pikuła oraz pani administrator Jadwiga Stelmach, które były na miejscu, oświadczyły, że zgoda na korzystanie z piwnicy została cofnięta decyzją zarządu i termin w zawiadomieniu już upłynął, dlatego wyłamały mi zamki i wstawiły swój, odcinając mnie tym samym od tego pomieszczenia oraz wszystkich moich rzeczy, które się tam znajdują. Prawdą jest, że otrzymałem pisemnie decyzję o cofnięciu zgody na korzystanie z piwnicy, ale zaraz po tym wszcząłem procedurę odwoławczą, taką, jaką przewiduje prawo spółdzielcze, oraz postępowanie wewnątrz spółdzielcze. Ponieważ Rada Nadzorcza ma dość długie terminy ustawowe, nie dostałem jeszcze odpowiedzi na moje pismo – wspomina Będkowski.
O całym zajściu poinformował Prokuraturę Rejonową w Myszkowie. Jednak ta nie dopatrzyła się przestępstwa w działaniu zarządu MSM. Swoją decyzję o odmowie wszczęcia dochodzenia uzasadniła, iż dokonując wyłamania zamka pracownicy MSM nie mieli zamiaru zaboru mienia, ale wykonywali swoje prawo, jako osób działających w imieniu właściciela budynku.
7 grudnia MSM poinformował Będkowskiego o przyczynach cofnięcia zgody na dalsze użytkowanie pralni. „Decyzję powyższą zarząd uzasadnia skargami lokatorów na wykorzystanie w/w pomieszczenia niezgodnie z przeznaczeniem tj. korzystanie z pomieszczenia w celach mieszkalnych, nielegalny pobór wody i prądu elektrycznego, urządzanie głośnych imprez w/w pomieszczeniu piwnicznym (odgłosy dochodzące z komputera, bądź telewizora, sprzętu grającego) w późnych godzinach nocnych oraz głośne rozmowy”- czytamy w piśmie.
Jak przyznaje M. Będkowski, zarzuty o kradzież prądu, wody i mieszkanie w piwnicy to dla niego stek bzdur. - Po co miałbym mieszkać w piwnicy, skoro mam swoje mieszkanie na piętrze? Nie organizowałem też żadnych głośnych imprez. Nie było żadnych interwencji policji w tej sprawie – mówi.
Na dowód swojej niewinności uzyskał od prawie wszystkich lokatorów (poza kilkoma osobami – z jedną z nich jest skonfliktowany) pisemne oświadczenie, iż nie składali skarg w sprawie mieszkania w piwnicy, kradzieży prądu czy wody. Myszkowska policja w tej ostatniej sprawie (kradzieży prądu) – jak powiedział nam Będkowski - odmówiła wszczęcia postępowania, ponieważ zarzut uznała za bezzasadny.
Argumenty Będkowskiego nie trafiły jednak do przekonania członków Rady Nadzorczej, która nie dopatrzyła się w działaniach zarządu bezprawia i przekroczenia przez niego uprawnień. Zdaniem członków RN, powodem cofnięcia zgody na użytkowanie pomieszczenia były skargi lokatorów i zadłużenie Będkowskiego, zarząd nie przekroczył swoich uprawnień, a podejmowane działania miały na celu ochronę interesów członków spółdzielni i innych użytkowników lokali.
Będkowski nie ukrywa, że podobnie jak wielu właścicieli mieszkań w Myszkowie ma zadłużenie wobec spółdzielni. Powstało kiedy pozostawał bez pracy. Jak wyjaśnia zadłużenie stara się regularnie spłacać.
Próba odzyskania swoich rzeczy przez Będkowskiego (15 grudnia) skończyła się nieprzyjemnie. Jak relacjonuje nam Będkowski, najpierw zarząd zażądał od niego podpisania oświadczenia, w którym potwierdza, że nie zaginęła ani jedna jego rzecz. - Problem w tym, iż oświadczenie miałem podpisać, zanim zostały wydane mi moje rzeczy. Oświadczenie to w końcu podpisałem. Chciałem wreszcie odzyskać swój sprzęt, ubrania i meble. Jednak podczas odbioru doszło do nieprzyjemnego incydentu. Wywiązała się pomiędzy mną a administrator budynku Jadwigą Stelmach szarpanina. Została wezwana do tego incydentu policja. W konsekwencji odebrałem jedynie segregatory i teczki z moimi dokumentami – wspomina.
W końcu, pod koniec lutego, MSM wydaje rzeczy Będkowskiego już bez żadnych oświadczeń. Samo przejęcie odbywało się już normalnie. Od tej pory pomieszczenie piwniczne stoi puste. Nikt z niego nie korzysta – wspomina Będkowski.
WERSJA ZARZĄDU MSM: W PRALNI KTOŚ MIESZKAŁ
W zupełnie innym świetle wydarzenia przedstawia zarząd MSM. Jolanta Pikuła, wiceprezes zarządu MSM powiedziała nam, iż skargi zostały złożone przez kilku lokatorów podczas dokonywania tzw. przeglądu gazowego. Po tych zgłoszeniach – jak dodaje wiceprezes – MSM postanowił zajrzeć do wspomnianego pomieszczenia.
- Jak chcieliśmy, aby pan Będkowski udostępnił nam ten lokal, to nie odbierał korespondencji. Musieliśmy go szukać. Raz nasz pracownik był u niego w mieszkaniu, aby wręczyć mu pismo od zarządu, na miejscu zastał obcą osobę, która powiedziała, iż wynajmuje to mieszkanie i nie wie, gdzie jest pan Będkowski. W końcu jednak doszło do wizji lokalnej. W byłej pralni zobaczyliśmy tapczany, szafy na ubrania, regały, narzędzia i sporo kabli. W pomieszczeniu została też położona wykładzina i wymieniono okno na nowe (bez naszej zgody). Były też ślady po zamontowanej umywalce. W pomieszczeniu panował niby chaos piwniczny, ale był on upozorowany. To pomieszczenie wyglądało tak, jakby ktoś w nim mieszkał. Szczerze powiedziawszy, gdyby nie skargi lokatorów, to do dziś nie wiedzielibyśmy, co się w tym pomieszczeniu działo – wspomina wiceprezes Pikuła, pokazując na dowód swych słów zdjęcia wykonane podczas wizji lokalnej - Chcieliśmy, aby jeszcze tego samego dnia opróżnił pomieszczenie pralni. Wręczyliśmy mu decyzję o cofnięciu zgody na dalsze użytkowanie tego pomieszczenia. Zaoferowaliśmy mu także pomoc w wynoszeniu mebli, ale on wezwał policję. Policjanci, którzy przybyli na miejsce, proponowali panu Będkowskiemu, aby zabrał swoje rzeczy. Ten jednak odmówił przyjęcia decyzji i odbioru swoich rzeczy. W takiej sytuacji policja pouczyła nas, abyśmy dali panu Maciejowi dłuższy okres na opuszczenie pomieszczenia.
Jak relacjonuje nam wiceprezes Pikuła, MSM wyznaczyła panu Będkowskiemu termin do 27 listopada. Gdyby tego nie uczynił do tego czasu, MSM komisyjnie przejęłoby pomieszczenie ostatniego listopada.
- Powiem szczerze, iż mieliśmy nadzieję, że do tego czasu opuści on pomieszczenie. Nie oddał co prawda kluczy, ale liczyliśmy, że zastaniemy puste pomieszczenie. W pralni jednak nadal znajdowały się jego rzeczy. Nie było już chaosu i było widać, iż to pomieszczenie było zamieszkałe. Podczas komisyjnego odbioru, w pomieszczeniu pojawił się pan Będkowski i zgłosił na policji włamanie do swojego pomieszczenia. Gdy przyjechali funkcjonariusze, nie umiał jednak powiedzieć, czy brakowało czegoś w jego rzeczach. Po tym niefortunnym odbiorze postanowiliśmy przy następnych próbach przekazania rzeczy panu Będkowskiemu informować policję, że będziemy takie czynności podejmować, aby nie było później niejasności.
Jak wspomina, ponieważ były kłopoty z odbiorem rzeczy przez pana Będkowskiego, MSM zwróciło się do niego, aby ten ustali termin odbioru rzeczy. Strony ustaliły, iż odbędzie się ono 15 grudnia. Jak dodaje Pikuła, aby mieć pewność, że sprawa się w tym dniu zakończy, MSM chciał od lokatora oświadczenia, iż zabierze w tym dniu wszystkie rzeczy. - Nie zrobił jednak tego fizycznie – wspomina J. Pikuła - Razem z sąsiadem wynieśli drukarkę, kilka segregatorów i zielone pudełko, w którym miał narzędzia. Następnie uciekł do swojego mieszkania i się zamknął. Ponieważ pan Maciej próbował ukryć przed nami to, iż wynosi między segregatorami zielone pudełko, i obawiając się, że oskarży nas później o jego kradzież, nasza administratorka próbowała go zatrzymać. Następnie wezwaliśmy policję. Jak pan Maciej wybiegł, nie miał kto opróżnić pomieszczenia, więc je zamknęliśmy. Sprawa ostatecznie zamknięta została 16 lutego. Pan Maciej zabrał swoje rzeczy i podpisał protokół odbioru. Od tego czasu pomieszczenie jest zamknięte.
W sprawie odwołania się pana Będkowskiego od decyzji o cofnięciu zgody, wiceprezes Pikuła mówi tak: - Od naszej decyzji każdy się może odwołać, ale proszę zauważyć, iż faktyczne opuszczenie przez pana Będkowskiego pomieszczenia nastąpiło dopiero 16 lutego. Rada Nadzorcza, podobnie jak i zarząd, uznał, iż decyzja o cofnięciu zgody była słuszna, ponieważ pan Będkowski wykorzystywał pomieszczenie niezgodnie z jego przeznaczeniem, jak również nie wywiązywał się z podstawowego obowiązku – płacenia czynszu.
Trudno nam rozsądzić, kto w tym sporze ma rację. Być może sprawa ta znajdzie finał i rozwiązanie podczas posiedzenia Walnego Zgromadzenia członków spółdzielni, do której pan Maciej się odwołał. Bo – jak się okazuje – obie strony obstawają przy swoim zdaniu.
Aleksandra Kubas
Napisz komentarz
Komentarze