(Koziegłówki) Mieszkańcy Koziegłówek i Miłości nie ustają w walce z uciążliwościami płynącymi z sąsiedztwa ich domów z przetwórnią ryb „Sona” oraz ubojnią zwierząt w Koziegłówkach. Sprawą smrodu w Koziegłówkach zainteresowali ekipę TVN24.
Ekipa TVN24 do Koziegłówek przyjechała 30 lipca. Mimo, że emitowany na żywo program „Prosto z Polski” rozpoczynał się ok. 17.30, dziennikarze byli na miejscu już przed południem.
Przyczyny miejscowych sporów – smrodu – o dziwo, nie było.
- Dzisiaj jest pięknie, bo telewizja przyjechała. Powinni co dzień przyjeżdżać to mielibyśmy spokój – mówili zebrani mieszkańcy Koziegłówek.
- O programie dowiedziałem się w dniu jego emisji, po przyjeździe ekipy – wykluczał zbieżność faktów Marian Nawrot, właściciel „Sony”. Zapewnia, że docelowo chciałby osiągnąć właśnie taki efekt.
- Mamy świadomość, że jest to uciążliwość – mówił M. Nawrot, właściciel przetwórni, która niedawno nawiązała współpracę z warszawską firmą Robe Consulting, specjalizującą się m.in. w neutralizacji przykrych zapachów (dezodoryzacji), efektów pracy różnych zakładów przemysłowych.
Jej przedstawiciel, Marek Szatkowski uważa jednak, że usuwanie odorów jest bardzo złożone. - Trzeba najpierw rozpoznać problem, wyznaczyć nie tylko rodzaj zapachu ale i miejsca jego wydzielania. Polega to na tym, że punkty emisji zapachów rozpoznaje się i neutralizuje. To jednak trwa, nawet kilka tygodni, niezależnie od tego jaka firma by się tym zajmowała i jakie metody zastosowała. Oczywiście są przy tym emocje i ja to rozumiem, że ludzie mają negatywne nastawienie. Przykre zapachy wywołują u ludzi wrażenie złego oddziaływania na zdrowie. Ale co trzeba powiedzieć zapach nie działa w żadnej mierze ani na krążenie, krwioobieg czy hemoglobinę. Nie jest możliwe, żeby zapach mógł działać w sposób toksyczny, prócz tego, że denerwuje mieszkańców – mówił M. Szatkowski. Dodaje, że problem z jakim mają do czynienia mieszkańcy mógłby w dużej mierze rozwiązać ustawodawca, ten jednak zwleka z opracowaniem stosownej ustawy wymuszającej stosowanie metod neutralizacji zapachów.
- W Koziegłówkach na razie neutralizujemy gazy, które są ujęte w zorganizowaną emisję przez komin. Robimy to opatentowaną metodą francuską – wyjaśniał Szatkowski.
Nie potrafił jednak podać konkretnej daty kiedy można będzie odczuć długotrwałą zmianę zapachu w okolicach zakładu.
Mieszkańcy nie chcieli słuchać wyjaśnień M. Szatkowskiego. Żądali konkretnych deklaracji i dat, kiedy przestanie śmierdzieć.
JAK BYŁO KIEDYŚ
- Dopóki nie powstała tu „Sona” i ubojnia powietrze było balsamiczne, żywiczne – mówił w programie Zenon Brzeziński, który od dawna walczy z uciążliwościami płynącymi z sąsiedztwa zakładu.
Swoimi opiniami mieszkańcy dzielili się także z „Gazetą Myszkowską”.
- Moje dzieci wyprowadziły się z domu, bo taki tu jest smród. Zostałam sama – żaliła się jedna z kobiet. - Niech robią jak chcą, byleby nie śmierdziało – starsza kobieta podpierająca się laską dorzuca jeszcze kilka słów nie nadających się do publikacji. – Nie może być tak, żeby stara baba nie mogła sobie przez smród wyjść na ławkę przed dom posiedzieć. - Ten smród to potrafi nawet w nocy obudzić – mówił ktoś inny, dodając, że jeszcze kilkanaście lat temu w rzece przepływającej obok zakładu żyły raki (występują tylko w naprawdę czystych wodach) i kąpały się dzieci. - Teraz ani rzeki nie ma, ani na podwórko dzieci nie można czasem wypuścić.
Wiele gorzkich słów padało pod adresem władz gminy (reprezentował je Edward Kaczmarzyk, kierownik Referatu Gospodarki Gruntami, Rolnictwa, Leśnictwa i Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta i Gminy Koziegłowy) i samego burmistrza Jacka Ślęczki.
- Jakby go tu przywieźć i kazać mu tu pomieszkać, choć przez trzy dni, to by nas może zrozumiał. Ze dwa wiadra wody z tej rzeki na niego wylać, to by dopiero zobaczył jak to wszystko pachnie – zdenerwowani ludzie nie przebierali w słowach.
Burmistrz na czerwcowej sesji Rady Gminy i Miasta Koziegłowy tłumaczył, że w tej sprawie ma związane ręce i że gmina nie może zabronić komuś prowadzenia działalności gospodarczej, tym bardziej jeśli przedsiębiorca wykazuje, że przez swoją działalność nie narusza wymaganych przepisów.
- Mamy całą dokumentację, od 2002 roku. Oskarżenia wobec urzędu o bezczynność w tej sprawie uważam za nadużycie. My jako urząd nie posiadamy narzędzi i uprawnień do zamykania zakładów, które ewentualnie oddziaływają negatywnie na środowisko. Możemy tylko przekierowywać pisma, przyjmować zawiadomienia i tu nasza rola się kończy. Raz przyjęte uwarunkowania w zakresie zagospodarowywania planu przestrzennego dla zakładów są „święte”. Jedyne co możemy to wnioskować, i to robiliśmy, do właścicieli o należyte, właściwe i zgodne z przepisami realizowanie działań produkcyjnych - tłumaczył na sesji burmistrz Jacek Ślęczka.
Wyniki badań przeprowadzanych w zakładzie kwestionują mieszkańcy, którzy nie zgadzają się także z argumentami, że wszystko jest w zgodzie z literą prawa. Uważają, że naruszone są m.in. przepisy Ustawy o Ochronie Środowiska gwarantujące im odpowiednie usytuowanie od ubojni, że ktoś nielegalnie wywozi z zakładów ścieki, że zatruwana jest rzeka.
Z zarzutami o nielegalne pozbywanie się nieczystości kategorycznie nie zgadza się Marian Nawrot, który gotów był mieszkańcom okazać rejestr wyjazdów samochodu wywożącego odpady do oczyszczalni. - Specjalnie go pomalowaliśmy na pomarańczowo, żeby był rozpoznawalny – tłumaczył Nawrot mieszkańcom.
- Nigdy, ale to nigdy nie wypuszczaliśmy ścieków do przyległej do zakładu rzeki. Na każdy metr sześcienny wywożonych ścieków mamy dowody dostawy na oczyszczalnię. Jest jednak prawdą, że woda w rzece jest bardzo brudna - ale przed zakładem. Należy wiec zadać pytanie, czy nasza gmina jest skanalizowana? Co mieszkańcy robią ze ściekami? Dlaczego tak bardzo cuchnie z kratek burzowych? – wyjaśnia Marian Nawrot.
Stanowczo protestuje przeciw, jego zdaniem, pomówieniom o zatruwanie środowiska naturalnego. - Sona jako jedna z pierwszych firm w branży rybnej miała własną oczyszczalnię ścieków. Nowy zakład dał możliwość zamontowania nowoczesnych ekologicznych komór wędzarniczych, a nowoczesne maszyny umożliwiły maksymalne ograniczenie negatywnego wpływu na środowisko naturalne. Paszarnia która wywołuje takie emocje, jest również wynikiem takiego toku myślenia, a nie chęci zysku, jak mówią niektórzy. Niestety w każdym zakładzie, który produkuje żywność powstają odpady, które w jakiś sposób trzeba zagospodarować. Można oczywiście wywozić je, tak jak to robiliśmy przez lata do innych zakładów utylizacyjnych, odległych o setki kilometrów. Ale można je i przerabiać w miejscu, w którym powstają, świeże, schłodzone, bez możliwości skażenia bakteriologicznego, bo takie są światowe trendy. Odory, które czasami powstają u nas wielokrotnie bardziej śmierdziałyby wokół zakładu, który by je przerabiał, więc nadal byłby to problem, tylko nie nasz. Firma która montowała maszyny w paszarni nie uprzedziła nas o możliwości wystąpienia takich niedogodności dla okolicznych mieszkańców, wiec do eliminacji odorów przystąpiliśmy dopiero po uruchomieniu paszarni, w momencie gdy się pojawiły. Nieprzyjemne wyziewy nie zawsze towarzyszą produkcji - a raczej rzadko - czego dowodem jest fakt, że w dniu niespodziewanej dla nas wizyty telewizji TVN produkcja mączki toczyła sie normalnie i zapachów nie było. 12 sierpnia otrzymaliśmy z Francji kolejną trzecią partię koncentratów dezodoryzujących i od następnego dnia zaczęliśmy ich testy – dodaje M. Nawrot.
BURMISTRZ NIE ZARZĄDAŁ RAPORTU ŚRODOWISKOWEGO
Ostatnio jednak w ręce mieszkańców trafił „oręż”, który w swojej walce z przykrymi zapachami chcą wykorzystać, i który mówi też o roli władz gminy w całej sprawie. Okazuje się, że władze Koziegłów mogły już dawno pomóc mieszkańcom określając np. środowiskowe uwarunkowania przedsięwzięcia lub w ogóle nie dopuszczając do powstania przetwórni odpadów rybnych. Nie zrobiły ani jednego ani drugiego.
Zenon Brzeziński pokazuje nam pismo jakie otrzymał 17 czerwca br. z częstochowskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach. W piśmie tym czytamy: - Na terenie zakładu „Sona” Sp. z o.o. została wybudowana instalacja, której przeznaczeniem jest odzysk odpadów w postaci tkanki zwierzęcej powstającej podczas przetwórstwa ryb. Jak wynika z analizowanych dokumentów zakład zwracał się do Urzędu Gminy i Miasta Koziegłowy w sprawie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji polegającej na uruchomieniu linii technologicznej do przerobu odpadów rybnych, a wydanie takiej decyzji mogło szczegółowo określić warunki korzystania ze środowiska włącznie z wykluczeniem lokalizacji takiej instalacji w tym rejonie. W odpowiedzi Urząd Gminy i Miasta w piśmie z 21.10.2005 r. (znak GR 7627/25/2005) stwierdził, że projektowana instalacja nie będzie znacząco oddziaływać na środowisko, w związku z czym wydanie decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych, a tym samym sporządzenie raportu o oddziaływaniu przedsięwzięcia na środowisko nie jest konieczne – czytamy w piśmie.
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska poprosił burmistrza o wyjaśnienie dlaczego procedur takich zaniechano.
- Z uwagi na skalę przedsięwzięcia, rodzaj odpadów i sposób ich zagospodarowania, a także lokalizację linii technologicznej, postępowanie w sprawie wydania wyżej wymienionej na wstępie decyzji jest zbędne – odpowiedział mu burmistrz.
WIOŚ uważa, że burmistrz nie ma racji: - Zgodnie z Rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 09.11.2004 r. w sprawie określenia przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko oraz szczegółowych uwarunkowań związanych z kwalifikowaniem przedsięwzięcia do sporządzenia raportu o oddziaływaniu na środowisko – instalacje związane z odzyskiem odpadów są do nich zaliczane – napisano w piśmie, które trafiło do Z. Brzezińskiego.
Ponieważ, zdaniem WIOŚ - iu przedsięwzięcie zostało zrealizowane bez zachowania obowiązujących procedur w zakresie ochrony środowiska, co również potwierdza brak wystąpienia do Starosty Myszkowskiego oraz Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Myszkowie o opinię w zakresie konieczności sporządzenia raportu o oddziaływaniu na środowisko instalacji do odzysku odpadów rybnych WIOŚ wystąpił do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Myszkowie o sprawdzenie legalności przedsięwzięcia.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze