(Żarki) Obchody rocznicy września 1939 roku odbyły się w niedzielę, 20 września w Żarkach na Nowym Rynku, w miejscu, gdzie jeszcze przed wojną stały domy Polaków i Żydów, po bombardowaniu (2 września 1939 roku) zamienione w zgliszcza. W 70 lat po tych wydarzeniach mieszkańcy i władze miasta uczcili tych, którzy polegli podczas napaści hitlerowskiej.
W czasie niedzielnej uroczystości świadkowie wrześniowych wydarzeń odpalali świece w intencji ofiar wojny, a księża wspólnie z zebranymi odmówili modlitwy. Kwiaty pod pomnikiem błogosławionego Ludwika Rocha Gietyngera złożyli przedstawiciele wszystkich szkół z terenu gminy Żarki, podpułkownik dyplomowany Krzysztof Tarapacz z Wojskowej Komendy Uzupełnień, porucznik Roman Bereszko, Hieronim Borzęcki i Józef Morawiec w imieniu Obywatelskiego Komitetu Pamięci Narodowej, burmistrz Jacek Ślęczka, wiceburmistrz Stanisław Błoński i Leonard Jagoda w imieniu Gminy i Miasta Koziegłowy, Joanna Rekiwrewicz oraz Marta Bielawska w imieniu poseł Haliny Rozpondek, burmistrz Klemens Podlejski, przewodnicząca Rady Miejskiej Stanisława Nowak, sekretarz Barbara Major w imieniu Samorządu Miasta i Gminy Żarki.
Momentem szczególnym były podziękowania dla osób zaangażowanych w wydanie pamiętników Józefa Morawca. Podziękowania skierowano do autora wspomnień pana Józefa, Hieronima Borzęckiego oraz Romana Hamerli z Obywatelskiego Komitetu, a także Anny Hamerli i Wojciecha Mszycy. Publikacja, uzupełniona o fotografie Jana Bożka, trafiła do rąk publiczności. Ostatnim elementem uroczystości była prezentacja filmu „Dzień, w którym zostałem zastrzelony” nakręconego przez ekipę telewizyjną z Berlina. Pokaz mógł się odbyć dzięki uprzejmości TVN24, która przetłumaczyła nagranie na język polski. Muzyczną oprawę uroczystości zapewnili bracia: Antoni i Jan Gryzik. Ich wykonanie pieśni patriotycznej zostało bardzo ciepło przyjęte przez publiczność.
Niedzielna rocznicowa uroczystość została przygotowana przez Urząd Miasta i Gminy w Żarkach we współpracy z Obywatelskim Komitetem Pamięci Narodowej, Miejsko-Gminnym Ośrodkiem Kultury oraz Parafią w Żarkach.
CO SIĘ WYDARZYŁO W ŻARKACH 2 i 4 WRZEŚNIA 1939 ROKU?
Stefan Święciak (lat 78), mieszkaniec ul. Leśniowskiej w Żarkach:
- Pamiętam ten dzień dokładnie. Drugiego września 1939 roku ojcowie szykowali się do ucieczki. Pośrodku podwórza stał wóz, spakowany do wyjazdu. Rodzice każdemu z dzieci dali zadanie do wykonania. Siostra Marysia gotowała obiad, druga - Irena poszła po krowy, trzecia - Kazimiera po owce, a mnie młodszego wysłali po gęsi. Najmłodsza siostra, trzyletnia Stanisława została w mieszkaniu. Nagle nadleciały niemieckie bombowce. Mój ojciec i bracia schowali się do szopy, wyskoczyli, jak się rozpadała i wpadli do piwnicy. Najstarsza siostra Marysia uratowała najmłodszą Stasię. Wyciągnęła ją cudem z mieszkania. Zginęło około 29 osób, spalił się nasz dom, zapakowany wóz z dobytkiem. Wszystko.
Jan Poznański (lat 82), mieszkaniec ul. Piłsudskiego w Żarkach:
- W czasie nalotu obserwowałem z placu pana Zamorskiego (ul. Piłsudskiego) spadające bomby na targowisko i las pana Święciaka w Leśniowie. W czasie ucieczki w kierunku Trzebniowa widziałem ciała zabitych w tym młodej panienki Bulskiej, uciekinierów z Gniazdowa, porozbijane wozy, zabite konie. Dopiero w kilka dni później po powrocie przekonałem się, że wszystkie samochody wojskowe w okolicach Nowego Rynku zostały spalone. Zwęglone ciała żołnierzy znajdowały się w sieni Państwa Bojanków, Kulaków przy obecnej ul. Kościuszki.
Jadwiga Bojanek (84 lata), mieszkanka ul. Leśniowskiej w Żarkach:
- Bomba trafiła w róg naszego domu przy obecnej ul. Kościuszki. Mojego dwudziestoletniego brata Romana przykryła ściana i już tam został, zginął. Jak się ocknęłam to dotykałam się i sprawdzałam, czy żyję. Nic nie było widać. Słyszałam tylko głos ojca: kierujcie się do okna, bo drzwi zablokowane. Okna jednak wcale nie było widać. Wszędzie był dym. Pan Płaczek wziął mnie za rękę i wyciągnął na podwórko. Pobiegł do bramy, ja za nim. Kule gwizdały nad naszymi głowami. Wypadłam na ulicę, następnie uciekałam do stodoły Nowakowskiego przy ul. Strażackiej, nagle samolot nakręcił i siecze z karabinów, tak uciekałam, że mnie dopiero polskie wojsko zatrzymało w Jaworzniku. Miałam na sobie wszystko potargane i zakrwawione. Nad Żarkami był dym. Pomyślałam, że muszę uciekać. Nagle nadjechało auto, nasze polskie. Zobaczyłam siedzącego w nim ojca, był zakrwawiony. Zabrali mnie i zawieźli do szpitala do Zawiercia, tam spędziłam tydzień.
Józef Morawiec (lat 88), mieszkaniec ul. Leśniowskiej w Żarkach:
-Moim obowiązkiem, jako najstarszego z rodzeństwa było wygrzebanie z popiołu stodoły szkieletu ojca. Zauważyłem, że twarz miał zeskwarzoną, jakby była z innego materiału - brązowa. Zabrany krzyż niosła matka. Ja tobołek zawinięty z kośćmi ojca na plecach i rydel w drugiej ręce. Poszliśmy na miejsce wiecznego spoczynku – opowiadał - Na cmentarzu wykopałem dołek na grobie rodzinnym Morawców, gdzie złożyłem kości ojca. A Matka z siostrami wstawiła krzyż na grobie rodzinnym. Potem uklękła i pomodliła się z całą rodziną. W ten sposób wszyscy chowali swoich najbliższych, przywozili ich wozami, wózkami i bez żadnych ceremonii grzebali zwłoki.
Jan Podlejski (82 lata), mieszkaniec ul. Mokrej w Żarkach:
- Skutki bombardowania były na tyle tragiczne i dotkliwe, iż budynki na Nowym Rynku nigdy nie zostały odbudowane. Z tego, co pamiętam przetrwał zaledwie jeden dom, ale i tak nie nadawał się do zamieszkania. Dzisiaj trudno oszacować straty, jakie przyniosło bombardowanie. Zginęli mieszkańcy pochodzenia polskiego i żydowskiego. Zginęli także uciekinierzy z gminy Koziegłowy, którzy w Żarkach zatrzymali się na postój w czasie wojennej zawieruchy.
Irena Nowakowska (lat 70), mieszkanka ul. Orzeszkowej w Żarkach o 4 września 1939 r.:
- Tego dnia niemieccy żołnierze urządzili polowanie na ludzi. We wrześniu 1939 roku miałam osiem miesięcy. Tę historię znam zatem tylko z rodzinnych opowiadań – wspominała. Czwartego września niosła mnie na rękach babcia Józefa Wach, miała wówczas 42 lata. Przy ul. Częstochowskiej została trafiona przez Niemców jedną kulą w nogę, drugą w głowę. Zginęła na miejscu, przygniotła mnie swoim ciałem. Po kilku godzinach od postrzału znalazł mnie Edward Szczepańczyk. Byłam mało żywa, nawet już nie płakałam. Udało się mnie jednak uratować. Nie przeżyła siostra pana Edwarda – Anna. Była postrzelona w brzuch, także przy ul. Częstochowskiej. Nie dała się bratu ruszyć, cały dzień się męczyła, wreszcie wieczorem doczekała się śmierci. (red)
Napisz komentarz
Komentarze