Gazeta Myszkowska: - Amerykański poeta Ralph Emerson powiedział: demokracja to rządy brutali temperowane przez dziennikarzy. Ostatnie 3 lata tej kadencji mniej więcej tak wyglądały, często był Pan bohaterem naszych artykułów. Bohaterem negatywnym. Na sesjach Rady Powiatu często były kłótnie z Pana udziałem, czasem groźby i kiwanie palcem w kierunku radnych. Był sarkazm i pojawiała się kpina. Efekt mieliśmy taki, że głosy radnych nie zawsze wyrażały ich przekonania. Można było się domyślać, że czasem wyrażały przekonania starosty, ubrane w obietnice. Naprawdę trzeba było uciekać się do sztuczek, by utrzymać w głosowaniu „większość”?
Wojciech Picheta: - Jesteście państwo czwartą władzą i ja się z tego bardzo cieszę, uważam, że tak to powinno wyglądać. Czasem ktoś nie ma cywilnej odwagi, by powiedzieć o czymś wprost, więc robi to ustami dziennikarzy. W wielu przypadkach to bardzo dobre rozwiązanie, ale nie zawsze. Bywa tak, że mają państwo zdanie na temat różnych osób nie do końca sprawdzone, i to już od państwa zależy – jak ta ocena będzie wyglądać. Wiele zależy od rzetelności dziennikarskiej. Gazety powinny podawać jak najwięcej sprawdzonych informacji, natomiast ocena faktów, to sprawa czytelnika. Trudno jednak powiedzieć czy demokracja to rzeczywiście wyłącznie rządy brutali. Raczej rządy ludzi zdecydowanych. Nie zawsze należy utożsamiać rządy z brutalnością, bardziej z cechami charakteru zaangażowanych osób.
- Czasem wygląda to jednak tak, że idzie Pan do celu po trupach.
- Gdzie tutaj trupy? Czasem jakiś trup z szafy wypadł w formie jakiegoś newsa. Iść po trupach to znaczy niszczyć ludzi wokół siebie, a ja nigdy tak nie postępowałem. Faktycznie, często byłem bohaterem jakichś artykułów, ale – jak mówi porzekadło - wielkość sukcesów można mierzyć ilością adwersarzy.
- Nie mogę się zgodzić. Są też osoby, o których pisaliśmy mniej lub w inny sposób, a sukcesów umniejszać im nie można.
- Jednak dziwi mnie pewnego rodzaju tendencyjność. Od momentu, gdy zaistniałem na „giełdzie samorządowej” jako potencjalny kandydat na starostę, zaczęły pojawiać się pod moim adresem negatywne opinie, których wcześniej nie było. Czyżby chęć innych osób, by zasiąść na tym stanowisku była tak wielka, że za wszelką cenę próbowano moją osobę zdyskredytować? Ja to tak odbieram. Zawsze tak się robi. Atakuje się tych mocnych kandydatów, z dużym poparciem. To najsilniejszym właśnie odbiera się głosy, krytykuje się ich, by to poparcie im zmalało.
- Czy potrzebne były kłótnie, groźby na sesjach?
- To nie były kłótnie. To było przekonywanie albo przedstawienie swoich racji w sposób bardzo stanowczy. Ja nie krzyczę, nie muszę się do tej metody uciekać, bo mam donośny głos. Zawsze szanuję przeciwnika, gdy toczy się merytoryczna dyskusja. Jeśli przedstawiam swoje argumenty, swoje racje, pada propozycja, a druga strona mówi: „nie bo nie”, nie przedstawiając alternatywnego rozwiązania, to jaka to jest praca merytoryczna?
- Czasem zdarzały się sytuacje, że kontrargumenty ze strony radnych padały, a po Pana stronie było „nie bo nie”.
- Ale jakieś przykłady? Czy były alternatywne propozycje do budżetu? Miały to być budżety słabe? Czas funkcjonowania tej jednostki, od kiedy nią zarządzam, to nie był czas stracony, a wręcz przeciwnie. Wiele rzeczy zostało przygotowanych, by teraz w nowym okresie programowania unijnego można było z tych pieniędzy skorzystać i je tu zostawić w Myszkowie. Krytyka opozycji działa na takiej zasadzie: krytykujemy co zrobił starosta, krytykujemy jego pomysły, ale nie pokazujemy co zrobić, by było lepiej.
- Czy mam rozumieć to, co Pan powiedział tak, że przez 3 lata nie było żadnych pomysłów ze strony rady, a tylko zarząd powiatu miał propozycje?
- Były niektóre pomysły, pewnego rodzaju rzeczy, które mają usprawnić pracę np. w Powiatowym Zarządzie Dróg. Mówię o GPS-ach, które miałyby być założone na pojazdach obsługujących Akcję Zima. Powiedzieliśmy, że po przetargu będzie to możliwe i tak się stało. Część pomysłów ze strony opozycji, zawsze była rozpatrzona.
- GPS-y można było wprowadzić wcześniej. Proponowali to radni Rafał Kępski i Dariusz Lasecki i wówczas była taka możliwość wpisania w umowę GPS-ów.
- Być może tak, może były jakieś przeszkody, że to nie zostało wpisane. Nie pamiętam jak było. Koniec wieńczy dzieło i mam nadzieję, że te urządzenia się sprawdzą i powstaną oszczędności. Mam nadzieję, że tak, chociaż pewności co do tego mieć nie można.
-Wróćmy do pytania – czy trzeba było uciekać się do sztuczek, by uzyskać w głosowaniu większość?
- Trudno nazywać to sztuczkami. Polityka jest dziedziną wypracowywania większości. To są działania związane z polityką, choć tylko lokalną. Nazwałbym to sztuką dyplomacji. Większa część rzeczy na świecie powstawała na skutek: sojuszy, negocjacji, małżeństw – by podnieść prestiż państwa lub wzmocnić jego struktury.
- Czy mieszkańcy naszego powiatu życzą sobie takich sztuczek – negocjacji, małżeństw, itp.?
- Starałem się i zawsze staram, kreując pewnego rodzaju kierunki rozwoju, próbować do tego przekonywać ludzi. To próba przekonania, pokazania argumentów, pokazania odległych skutków. To nie są sztuczki. Sztuczki przynoszą w ogólnej perspektywie raczej negatywne skutki.
- Ale jeśli mowa o głosowaniach, to potrzebne są krótkotrwałe skutki.
- Nie odważyłbym się powiedzieć, że były to sztuczki, bo to co pani próbuje sugerować, świadczy o tym, że część radnych głosowała bezmyślnie. Raczej ich decyzje były przemyślane, bo to ludzie odpowiedzialni, którzy przez wiele lat pracują w samorządzie i mają swój ogląd sytuacji na dany temat.
- Zawsze można ten pogląd zmanipulować.
- Być może, ale ja się do manipulacji nie uciekam. Dwukrotnie próbowano mnie odwołać, ci którzy składali wniosek, buńczucznie podchodzili do tematu, byli wręcz pewni, że im się to uda. Skutek był taki, że 10 osób było za odwołaniem, reszta nie. Nie sądzę, by ich argumenty trafiały… To opozycja wtedy próbowała różnego rodzaju sztuczek czy siły perswazji, robiła dokładnie to, o co pani pyta. Tymczasem w wielu kwestiach trzeba z ludźmi rozmawiać. To nie sztuczki, a sztuka rozmowy i przekonywania.
- W lipcu 2011 roku został pan starostą, bezmandatowym. To „Przyszłość” zaproponowała Pana osobę w wyborach na starostę, jako kandydata spoza rady. Walczył pan o fotel ze Ś.P. radnym Januszem Jakubcem. Już wtedy pokazał Pan, że głosowania mogą się radnym opłacać. PiS, który przez objęciem fotela starosty ostro Pana krytykował, zmienił taktykę i zawsze prezentował te same poglądy co starosta Picheta. W nagrodę Mariusz Trepka został wicestarostą, a na koniec kadencji jego synowa dostała pracę. W podobny sposób wyglądało wyłamanie się z głosowania Jarosława Kumora. Co jemu Pan obiecał, możemy się tylko domyślać. Pytanie tylko czy tego oczekują wyborcy?
- Trudno to tak nazwać, że zostałem starostą bezmandatowym. Nie zgodziłbym się z tym określeniem. W tym momencie nie mam mandatu, ale tuż po wyborach miałem drugi wynik w mieście: 913 głosów. To dzięki moim głosom i głosom Krzysztofa Czyża zrobiliśmy drugi wynik w powiecie – biorąc pod uwagę liczbę głosów oddanych na listę. Ten wynik nie był dziełem przypadku. Formalnie nie mam mandatu, a to jest pewnego rodzaju głos, brałbym udział w głosowaniach, a tak zarządza się o ten jeden głos trudniej.
- Trzeba wtedy używać…
- Sztuki dyplomacji. Wolałbym nie wracać do tematu głosowania nad wyborem starosty. Radnego Jakubca już z nami nie ma.
- Ale głosowanie się odbyło, więc nie ma powodów do tego, by nie przytaczać tej historii.
- Jeśli już o tym mówimy, demokracja spowodowała, że mamy prawo wyboru. Były dwie kandydatury, ta moja spotkała się z przychylnością o dwa głosy więcej.
- Radny Jarosław Kumor zaraz po głosowaniu zmienił stół. A po 1,5 roku mieliśmy nowego wicestarostę.
- To normalna polityka. Może ona nie wygląda tak, jak polityka na świecie, ale umowy koalicyjne i pewnego rodzaju ustalenia, to rzecz nieodłączna i bez tego funkcjonować się nie da. Były ustalenia, że poprzedni wicestarosta Jan Kieras miał dotrwać do czasu uzyskania uprawnień emerytalnych. Napisał oświadczenie. W umowach koalicyjnych sporządza się różne porozumienia – kto jaką funkcję będzie pełnił, w jakim okresie. To są ustalenia, które wynikają z normalnego funkcjonowania.
- Z drugiej strony wygląda to jak brudna gra – obietnice, rozdawanie stanowisk.
- Widzimy co się dzieje na górze, to jak to wygląda.
- Ale od najmniejszych struktur powinniśmy budować właściwą politykę.
- Zgodzę się z tym, ale w takim wypadku nie powinno być tutaj struktur partyjnych. Nie byłoby tych układanek. Wiadomo, demokracja jest jednakowa dla wszystkich. Ugrupowania bezpartyjne mają to do siebie, że nie muszą reprezentować interesów partyjnych. My tu reprezentujemy lokalne społeczeństwo.
- Jeśli mam odmienne zdanie w głosowaniu, lecz w perspektywie czeka na mnie nagroda, np. stanowisko, to mogę na chwilę to zdanie zmienić.
- Ale jaka nagroda? Żadnych nagród nie rozdzielałem. Była natomiast umowa dotycząca wymiany wicestarosty. I ta wymiana nastąpiła. Wiadomo było też, że jeśli odejdzie radny Kieras, to odejdzie na emeryturę i wtedy do zarządu wszedł radny Kumor. To było ustalone dużo wcześniej. Czy to są nagrody? To normalne stanowiska w funkcjonowaniu samorządu. Niczego nowego tutaj nie wymyśliłem, tak to jest od zawsze.
- A jednak dla PSL była to zaskakująca sytuacja. Choć głosowanie nie było jawne, to nie trudno było wyliczyć kto i jak głosował. Radny Kumor się wyłamał z dyscypliny.
- Nikt o tym głośno nie mówił, a później gdy doszło do tego głosowania i postawienia mojego wniosku, to wówczas zaczęto rozdzierać szaty. Czasem trzeba mieć odrobinę przyzwoitości jeśli się powie A, to trzeba tego A dotrzymać i powiedzieć B.
- Czy tak ma to wyglądać?
- Nie powinno być takiej polityki tutaj w samorządzie. To się zmienia, zmienia się ordynacja wyborcza. Dziś są wybory jednomandatowe. Za chwilę może się okazać, że będą bezpośrednie wybory na starostę, ale rządzący chcą tego uniknąć, bo zwycięzca może być potencjalnym kandydatem na senatora.
- Samorząd gminny i powiatowy to trampoliny do polityki na szczeblu krajowym, o czym sam się Pan przekonał. Był Pan radnym w gminie Myszków, sprawował Pan mandat poselski.
- To prawda, choć teraz, gdy mamy 1 mandat mniej do sejmiku, już jakiejś wielkiej trampoliny nie będzie, jak to było kiedyś.
- Szansa jest zawsze.
- Przykładem jest poseł Jadwiga Wiśniewska. Zaczynała od samorządu z mniejszej miejscowości. I kariera naprawdę taka…
- Zazdrości Pan?
- Niekonieczne. Też tam byłem, gdzie była pani Wiśniewska. Czy chciałbym do Europarlamentu? Myślę, że nie. Mam tu do zrobienia jeszcze dużo rzeczy i to tu się przydam, a nie tam.
- Pamiętam, że podczas sesji lub komisji oświadczył Pan radnym, że nie będzie się w przyszłej kadencji ubiegał o fotel starosty. Będzie zmiana oświadczenia?
- Może powiedziałem to pod wpływem chwili. Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Wszystko zależy od tego jak się ułoży wynik wyborczy. Nie mogę powiedzieć dzisiaj, bo to by było nieuczciwe w stosunku do wyborców, że nie będę chciał kandydować na stanowisko starosty. Powiedzieliby: po co na Pichetę głosować, jak on nie chce być starostą. Powiedziałem to pod wpływem chwili, emocji… Czasem każdy z nas ma dość pracy, jak nas coś zdenerwuje. Na dzień dzisiejszy nie mówię, że nie chcę być starostą. Temat jest otwarty.
- To niesłowność?
- Nie. Nie pamiętam w jakich okolicznościach to było. Mając na względzie to, że czasami człowiek próbuje różnego rodzaju merytorycznymi argumentami kogoś przekonać, a tu jest „nie bo nie” - powiedziałem to dla uspokojenia sumień. Była to pewnego rodzaju strategia związana z dyplomatycznym przekonywaniem radnych.
- Przed objęciem fotela starosty zastępował Pan na stanowisku dyrektora szpitala Mariusza Kleszczewskiego. Widać było, że nie może się Pan z funkcją dyrektora rozstać. Padały zarzuty, że zarządza Pan szpitalem z tzw. „tylnego fotela”. Formalnie decyzje podejmuje dyrektor Jacek Kret, ale nigdy bez wiedzy starosty. Chwali się Pan, że szpital dzięki Panu wiele zyskał, a w większości to inwestycje zainicjowane przez poprzednika. Szpital może i ładny, ale pojawiają się problemy z kadrą. I to już podobno Pana „zasługa”. Jeden z ordynatorów szpitala powiedział niedawno, że naprawdę dobry jest Pan w dwóch rzeczach: w opowiadaniu dowcipów i skłócaniu ludzi.
- Próbuje się wmówić społeczeństwu coś, czego nie ma. Mam na myśli Szpital Powiatowy. Dziś mówi się, że starosta czy dyrektor są niedobrzy, bo próbują zlikwidować oddział. Wobec tego podkreślam: nie ma likwidacji oddziału, jest naturalna kolej rzeczy związana z dużo lepszym zarządzeniem i wymogami NFZ-tu. Nikt tych łóżek z tego oddziału nie wyniesie.
- Już teraz jest mniej o 17 łóżek.
- Ilość łóżek po połączeniu dwóch oddziałów w jeden nie zmniejszyłaby się, pozostałaby taka sama. Natomiast nie da się poszerzyć samego oddziału, bo mury nie są z gumy. To stary budynek oddany do użytku w latach 50-tych. Dziś nie jest istotna ilość łóżek, ale ważny jest cały cykl diagnostyczny. Oddział internistyczny, to nie jest oddział, który ma na celu doprowadzenie do tego, by pacjent leżał na nim miesiąc albo dwa tygodnie. Dziś to kwestia kilku dni. Jestem święcie przekonany o tym, że ta ilość łóżek wystarczy. Wiem co mówię, ja na tym oddziale wyrosłem. Mamy dziś tak piękną diagnostykę – tomograf, super aparat do USG, kardiologia obok. Kiedyś diagnozowaliśmy pacjenta kardiologicznego, dziś on idzie na kardiologię. Pacjenci, którzy są onkologiczni, idą na onkologię, my ich nie trzymamy, kiedyś się ich diagnozowało na Internie. Ta ilość łóżek w zupełności wystarczy.
- Znamy też takie przypadki, że lekarze odmawiają hospitalizacji.
- Poza tym, oprócz tych łóżek na Internie, poprawił się też standard na Izbie Przyjęć. Tam są łóżka obserwacyjne. Bardzo często jest tak, że pacjent otrzyma doraźne leczenie na izbie…
- Lub nie…
- Lub nie – też tak się zdarza. Boleję nad tym. Oprócz poprawiania standardu budynku i wstawiania nowego sprzętu, trzeba również szkolić kadrę i zmieniać jej mentalność.
- Kadra wielokrotnie się zmieniała.
- Odchodząc z oddziału, zostawiłem wykształconą kadrę. Gdy pracowałem na oddziale, było 6 osób. Po trzech miesiącach od mojego odejścia, reszta lekarzy też odeszła. To nie była moja wina.
- Kieruje Pan szpitalem z tylnego fotela? Nie może się Pan z nim rozstać?
- Przy wyborze starosty radny zapytał mnie „pan to będzie częściej przebywał w ZOZ-ie, niż w starostwie”. Odpowiedziałem – absolutnie nie, tu jest tyle do zrobienia w starostwie powiatowym. Było zadłużenie dosyć duże, dziś znacznie spadło. Zrobiliśmy całą masę inwestycji, które przyniosły i jeszcze przyniosą ogromne korzyści dla powiatu. Przez cały ten czas pracowałem tu, w starostwie i to nie jest prawda, że kieruję szpitalem. To nonsens. Pracowałem z ludźmi prawie 20 lat, to teraz jak zadzwonię i zapytam o coś, to jest kierowanie z tylnego fotela? Czasem jak dzwoniłem, to nie jako starosta, ale jako merytorycznie wykształcony do tego człowiek, który jest lekarzem. Z chęci podpowiedzi komuś, co trzeba ewentualnie zrobić i z troski o tego chorego, a nie z racji kierowania z tylnego fotela. To jest jakaś totalna bzdura i nieporozumienie.
- Prezentuje Pan system rządzenia autorytarnego. Jeden i najmądrzejszy wódz… A tu okazuje się, że zatrudnił Pan doradcę, którego po kilku miesiącach pracy nie znało wielu urzędników starostwa… W dodatku Mariusz Kozłowski, owiany wątpliwą sławą były wicestarosta z Będzina, zamiast doradzać Panu, pisał w godzinach pracy bloga, a na sesji Rady Powiatu Myszkowskiego e-maile do Marioli Nowak (wymyślona przez nas postać). A to wszystko być może za 6 tys. zł pensji miesięcznie. To pieniądze podatników, których nie trzeba szanować? Do dziś nie dowiedzieliśmy się w czym doradca doradzał.
- To nie jest system rządzenia autorytarnego. Jeśli cokolwiek w życiu robię, staram się to robić dobrze. To jest to moje zacięcie, ta moja siła w argumentacji. I nie dlatego, że się nie zgadzam z innymi. Kontrargumentów nigdy nie było. Było za to wyśmianie tego, co próbowaliśmy zrobić. To nie jest autorytaryzm, to cecha charakteru, czy chęć przekonania. Za wszelką cenę - to za mocne słowo, ale staram się dosyć mocno przekonywać swoich oponentów. Ja stanowisko piastuję po to, by coś próbować zmienić. Ile my musieliśmy zrobić, później zostało to skrytykowane, przy budowie zrewitalizowanej strefy. Gdy zacząłem pracę, był tylko przepiękny, wymyślony plan, który nie przystawał do rzeczywistości. W innym miejscu była obwodnica, nie było z niej zjazdu na zrewitalizowane pola.
Przez pół roku w Zarządzie Dróg Wojewódzkich przekonywaliśmy całą dyrekcję, że ten zjazd tam powinien być. Też zarzuciłaby mi pani autorytaryzm, bo próbowałem narzucić dyrekcji ZDW zjazd z obwodnicy? Każdy uznaje to za pewnik. Ale udało się, przeforsowaliśmy naszą koncepcję.
- To jeden z pozytywnych przykładów, ale były też negatywy…
- Kolejną pozytywną sytuacją jest „pałacyk”. Napisali państwo, że powiat wynajmuje za grosze. Gdyby nie to, że tam jest wynajęta cała powierzchnia – z korytarzami, toaletami, schodami, to normalnie byłaby to cena za same pomieszczenia ponad 20 zł. Proszę sobie wyobrazić, że ci, którzy byli tu przede mną tak dbali o to, że jedna z agencji wynajmuje pomieszczenia za 4,75zł za m2. Musimy patrzeć realnie na uwarunkowania rynkowe. Co jakiś czas ktoś rezygnuje z wynajmu. Trudno jest znaleźć kontrahenta, który będzie co miesiąc regularnie płacił.
- Wracając do doradcy…
- Co w tym złego, że on odpisał na maila? To wcale nie świadczy o tym, że mi źle doradzał czy ewentualnie nie pracował na moją rzecz. Przepis o zatrudnieniu doradców i asystentów jest określony w ustawie. Takich doradców i asystentów jest mnóstwo, gdyby się przyjrzeć innym samorządom. Mariusz Kozłowski to bardzo dobrze wykształcony człowiek, był wicestarostą. Jego rola w wielu kwestiach tutaj była niebagatelna. Wiele rzeczy wspólnie opracowywaliśmy, kreując politykę tego starostwa pod kątem tworzenia w przyszłości budżetów zadaniowych. To rzeczy, które nie zginą. Musimy się przygotować do budowania strategii. Cele, założenia do strategii, które opracowywał, one są. Trudno żądać dziś od doradcy, by powiedział, w czym doradzał. Są czasem strategiczne decyzje czy kierunki, które trzeba omówić. Trudno to zmierzyć, tego nie mierzy się ani w centymetrach ani w kilogramach. Jestem zadowolony z pracy mojego doradcy, zresztą to nie tylko mój doradca, doradzał całemu zarządowi.
- Chwali się Pan w programie wyborczym, że za kadencji tego zarządu szkoły średnie uzyskały jeden z lepszych wyników matur. Zacytuję: „prezentują znakomity poziom, o czym świadczą wyniki matur”. To bzdura, bo wyniki matur były fatalne, więc nie ma się czym chwalić. A powiedziałabym nawet śmiało, że wstyd się do nich przyznać. W dodatku przedsiębiorcy z powiatu skarżą się, że trudno o dobrego praktykanta, że szkoły zawodowe nie uczą.
- Wyniki matur nie są złe, jesteśmy powyżej średniej śląskiej.
- Ale to nie zmienia faktu, że są fatalne.
- Nie można dziś, z perspektywy jednego roku określać czy to sukces. Jakość kształcenia w naszych szkołach się poprawiła. Jeden z moich oponentów napisał, że mamy ubogą ofertę kształcenia – to nieprawda, bo ona nigdy taka szeroka nie była, mamy w szkołach o wiele więcej zawodów niż przed kilkoma laty.
- Co nie oznacza, że nie jest nadal uboga.
- Tak bym tego nie określił. Z drugiej strony proszę zobaczyć jak zmieniła się szkoła w Żarkach. Inwestujemy w kierunki gastronomiczne, szkoła jest przeznaczona do termomodernizacji, robimy tam remonty, szkoła bierze udział w projektach, które mają podnieść jakość kształcenia – również zawodowego. Projekt, który jest tam realizowany w tej chwili obejmuje kształcenie i doposażenie. W nowej ofercie programowania złożyliśmy wniosek na ponad 2 mln zł. Nikt inny nie mógł tego tak naprawdę zrobić, więc te pieniądze dostaniemy na pewno. Odnosząc się do wyników matur – w tym roku bardzo trudna była matematyka i to mogło rzutować na wynik matur. On jest i tak lepszy niż wynik śląski. Trzeba jeszcze halę do praktycznej nauki zawodu, do kształcenia zawodowego wybudować, aby faktycznie nie okazało się tak, że przyjdą przedsiębiorcy i nie będą mieli fachowej kadry.
- Może zdradzi Pan, jak wygląda plan na przywrócenie przemysłu do Myszkowa, które ma zmniejszyć bezrobocie. Same tereny inwestycyjne nie wystarczą.
- Ten przemysł tu dziś jest. Nie jest tak spektakularny jak wtedy. Mamy wiele zakładów przemysłowych, pojawiają się przedsiębiorcy, którzy zainwestują na terenach zrewitalizowanych.
- Jaki ma Pan pomysł na pozyskiwanie tych inwestorów?
- To na pewno bardziej realistyczny pomysł, niż ten który wykorzystywano przed laty – mówię o kopalni. Ta strefa jest bardzo realna. 50 ha – potężna ilość terenu.
- Tereny są, ale co z inwestorami?
- Zainteresowana jest firma Sokpol. Byli inwestorzy rosyjscy, ale w związku z kryzysem ukraińskim, rozmowy zostały zawieszone. Powstałby zakład docelowo zatrudniający 200 osób. Zostając starostą prosiłem, by Rada Miasta Myszkowa zmieniła zapis w planie zagospodarowania przestrzennego. Tam jest nałożona renta planistyczna w wysokości 30% - maksymalna stawka dopuszczona przez ustawodawcę. Jej termin kończy się z 15 stycznia 2015 r. Będziemy czekać z podpisaniem umów i sprzedażą do tej daty, wówczas te 30% zostaną w naszej kasie.
- W dalszym ciągu nie ma pomysłu.
- Pomysł? Skrytykowaliście w gazecie, że napisałem w programie o ulgach dla przedsiębiorców. Współpracujemy, albo powinniśmy współpracować na wielu obszarach z gminą Myszków i gmina Myszków wprowadziła ulgi dla przedsiębiorców. Naszą rolą jest sprzedać teren i nasza rola się kończy.
- Obiecujecie Państwo…
- Nie obiecujemy, bo ta uchwała w gminie Myszków jest, to nie jest mrzonka. Współpraca między nami a gminą Myszków jest. Choćby kwestia kinematografu, który wspólnie zakupiliśmy dla Domu Kultury, budowa ulicy Bory w Myszkowie, ponadto wcześniej sprzedaliśmy miastu Internat. Czworaki – część odebraliśmy, znajdziemy inwestora, który zainwestuje, mimo ochrony konserwatorskiej, uda mu się te budynki odrestaurować i będą służyły nam wszystkim.
- Na koniec kwestia aquaparku na terenie Leśniczanki.
- Nie można utożsamiać basenu, który ma kilka funkcji z mega aquaparkiem. Ten teren był kiedyś w zarządzie gminy Myszków, oddała go Lasom Państwowym. A Lasy Państwowe, z chęcią oddadzą ten teren we władanie społeczeństwa. Rozmowy są, pisma są. W niedługim czasie od Nadleśnictwa Siewierz możemy uzyskać w stały zarząd ten teren. To nie jest mrzonka, we współpracy z gminą możemy zdziałać wiele. Natomiast jestem przekonany, że to wszystko o czym mówiłem w kontekście planów, zostanie zrealizowane. Odnosi się to do wszystkich celów inwestycyjnych, jakie przyświecały moim działaniom na stanowisku starosty.
Rozmawiała: Katarzyna Kieras
Napisz komentarz
Komentarze