(Koziegłowy) Kubek jednorazowy, -jak z samej nazwy wynika- powinien użyty być raz. Rodzice dzieci uczęszczających do Przedszkola w Koziegłowach, twierdzą, że zwracali uwagę na ten problem dyrektorce Ewie Walentek. Proceder mycia „jednorazowych” kubków jednak nie zniknął. Zawiadomili więc Sanepid, który ukarał dyrektorkę mandatem. Z początkiem roku szkolnego Sanepid nakazał zamknięcie kuchni i dzieci –zdaniem rodziców- od tego czasu karmione są niewłaściwie dla ich wieku. W przedszkolu panuje duchota. Protestujący rodzice chcą, by przedszkole przeniesiono do Zespołu Szkół w Koziegłowach. Władze gminy pomysł przeprowadzki obiecały rozważyć. Dotychczas dla poprawy warunków, w jakich przebywają najmłodsi, burmistrz Jacek Ślęczka nie zrobił nic.
Na ostatnią sesję Rady Gminy i Miasta Koziegłowy, która odbyła się 25 listopada przybyli państwo Gross, którzy od września bieżącego roku prowadzą syna do koziegłowskiego przedszkola. Przez te 3 miesiące – jak podkreślali - walczą o godne traktowanie dzieci w placówce. Lista zarzutów jest długa:
NIEjednorazowe kubki
- Dyrekcja we własnym zakresie wprowadziła kubki jednorazowego użytku, za które musieliśmy płacić po złotówce za kubek (sprawdziliśmy- koszt 1 szt. kubka to 4 grosze- przyp. red.)Te kubki były myte lub nie - co ciężko stwierdzić - w zamkniętej przez Sanepid kuchni. Za to mycie dyrekcja została ukarana przez Sanepid. Mało tego. Od września posiłki do przedszkola przywożone są przez pracowników Zespołu Usług Komunalnych samochodem kilka razy dziennie. Z racji tego, że kuchnia nie działa, w przedszkolu nie ma też jadalni, posiłki wydawane są na korytarzu, czyli w szatni. Wiele do życzenia pozostawia też jadłospis. Dania są nieprzystosowane do dzieci w wieku przedszkolnym, nie wspominając już o alergikach. W jednym dniu była zupa grochowa i spaghetti z sosem bolonese. Za 15 minut podano dzieciom wodę do picia. I to ustala jakiś dietetyk? Jako rodzic nie chciałabym, by moje dziecko zachorowało – przedstawiła radnym zarzuty dotyczące posiłków pani Marzena Gross.
- W XXI wieku taki proceder nie powinien mieć miejsca, by myć jednorazowe kubki i ponownie dawać jej dzieciom. To nie do pomyślenia – powiedziała Przewodnicząca Rady Gminy i Miasta Koziegłowy Joanna Kołodziejczyk.
Może i nie do pomyślenia, ale jak widać do zrealizowania. Pani Marzena podkreśliła, iż to na wniosek rodziców Sanepid dokonał kontroli w placówce. – Poinformowaliśmy w październiku Sanepid i dyrektorka przedszkola została ukarana za kubki mandatem. Dyrektorka nie ma odwagi przyznać się i przeprosić rodziców za ten incydent. Nie ośmieliła się z nami porozmawiać – kontynuowała rozżalona matka.
- Z uwagi na powagę sytuacji w trybie natychmiastowym przeprowadzona została przez upoważnionych pracowników naszej stacji kontrola sanitarna. Podczas niej sprawdzano warunki związane z żywieniem dzieci. Szczególną uwagę zwrócono na podawanie napojów – tego dotyczyła interwencja rodzica. W trakcie kontroli potwierdziły się zarzuty, w związku z tymi nieprawidłowościami poczyniono kroki w celu ich usunięcia. Mam nadzieję, że był to jednorazowy incydent. Od tej pory żadnych zgłoszeń nie było. Dyrektor ukarana została mandatem. Każdy przypadek naruszenia przepisów higieniczno-sanitarnych powinien być zgłoszony. Takich zgłoszeń można dokonywać pod numerem 34 313 13 05 – powiedziała Ewa Surma, kierownik sekcji Higieny Żywności, Żywienia i Przedmiotów Użytku Powiatowej Stacji Sanitarno Epidemiologicznej w Myszkowie.
- Taki incydent miał miejsce. Zostałam ukarana mandatem w kwocie 200 zł. Od tej pory kubki nie są myte. W hurtowni kupujemy te do zimnych napoi w kwocie 4,50 zł za 100 kubków. Kubki są jednorazowego użytku. Rodzice składają się po 1zł. Kwota zbierana jest ponownie, gdy kubki się skończą. Ponadto dzieci dostają do picia wodę z atestem, ma odpowiedni termin przydatności i temperaturę pokojową, bowiem nasze przedszkole przystąpiło do programu „Mamo, Tato piję wodę”. Niektórzy rodzice faktycznie się skarżą na jedzenie, ale proszę wziąć pod uwagę to, że jedzenie musi być przystosowane do dzieci w wieku przedszkolnym. Muszą być w jadłospisie kasze, warzywa, których dzieci nałogowo nie jedzą w domu. Nie można gotować tak, jak robi się to w domu. Jadłospisy były sprawdzane, kontrola z Sanepidu przebiegła pozytywnie. Co do alergii, jeśli rodzic zgłosi, to my dziecku dań z alergenem nie podajemy. W tym konkretnym przypadku uczulenia na konserwanty zaproponowałam pani Gross, by dziecko przynosiło dania w termosie, a my mu je podamy. Odpowiedź brzmiała – on ma jeść to co wszyscy, więc je i są pretensje. Dziś konserwanty są we wszystkim – wyjaśniła kwestie posiłków dyrektorka przedszkola Ewa Walentek.
Uff - jak gorąco?!
Temperatura to kolejny zarzut rodziców w stronę dyrektorki. Rodzice prosili, by w kaloryferach w przedszkolu zamontowane zostały termostaty. Dzieci – ich zdaniem – gotują się w salach. Owemu gotowaniu przyświeca konkretny cel. - Pani dyrektor ma mieszkanie komunalne na drugim piętrze. Żeby je ogrzać trzeba nieźle hajcować. Problem w tym, że pomiędzy mieszkaniem dyrektorki, a kotłownią - na parterze i pierwszym piętrze - przebywają wtedy dzieciaki. I niczym lokomotywa w wierszu Jana Brzechwy z gorąca sapią i ledwo zipią – powiedzieli. Przeprowadzane w przedszkolu kontrole – zdaniem rodziców – są nieskuteczne. Twierdzą, że temperatura w pomieszczeniach jest odpowiednia, bo termometr zamontowany jest przy oknie.
- To nieprawda, że przedszkolu jest za gorąco. Grzejniki były wymienione, są na nich regulatory. W te wakacje zrobiona została wentylacja w oknach i ta zewnętrzna. W salach wywieszone są kartki, na których notujemy temperatury odczytywane z termometrów, które wiszą w salach. U mnie w mieszkaniu temperatura jest taka sama jak w przedszkolu. Nie podnoszę temperatury dzieciom, żebym miała u siebie cieplej. To nieprawda. Słono płacę za to mieszkanie, nie mieszkam tam na tzw. „gębę”. Nie schodzę też – jak się mówi – do pracy w kapciach. Przez 20 lat mi się to nie zdarzyło. Jak ktoś takie bzdury plecie, to nawet najbardziej cierpliwemu trudno brać na to poprawkę – wyjaśniła dyrektorka przedszkola.
„Czy ten budynek nadaje się do użytku?” zapytał w interpelacji radny Marian Szmukier. W odpowiedzi uzyskał, że: „Decyzja Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Myszkowie z dnia 18 maja 2012 roku nakazywała wypełnienie zaleceń: zapewnienia wentylacji grawitacyjnej w salach, zlikwidowania zacieków na ścianach, zlikwidowania pęknięć w parapetach okiennych w salach zajęć, zlikwidowania pęknięć tynków w ścianach przy drzwiach wejściowych do budynków. Wszystkie powyższe zalecenia zrealizowano. (…) Budynek spełnia wszystkie wymogi i jest użytkowany prawidłowo i zgodnie z prawem”.
Przedszkola nie ma przez Myszków
- Był projekt na nowe przedszkole, dlaczego go wstrzymano? – dopytywali radnych zaniepokojeni rodzice.
- Pieniądze, które mogliśmy pozyskać miały być przeznaczone na rewitalizację pałacu biskupiego, a nie na budowę przedszkola. Mamy w końcu atut do rewitalizacji w postaci starych fundamentów i dziedzictwa historycznego. Na dawnych fundamentach pałacu biskupiego mogło powstać przedszkole. Te pieniądze – mówię wprost – przegraliśmy z Myszkowem (ze Starostwem Powiatowym w Myszkowie, które złożyło wniosek do Urzędu Marszałkowskiego na dofinansowanie rewitalizacji pól będuskich – przyp. red.). Zagramy za rok czy dwa lata w tym samym rozdaniu. Warto, bo kwota dofinansowania to aż 85%. Gdyby nam się udało, moglibyśmy zrealizować to zadanie w wydaniu ekskluzywnym. Mamy bardzo profesjonalną i drogą dokumentację. Pozwolenia na budowę, pozwolenia konserwatorskie i wszystkich świętych. Wydaliśmy na to 100 tys. zł i nie możemy pozwolić sobie na zmarnowanie tego – wyjaśnił radny Leonard Jagoda.
- Skoro Myszków was przechytrzył, to czemu się nie odwołaliście? – dopytywali dalej rodzice.
- Odwołaliśmy. W odpowiedzi otrzymaliśmy jedynie pochwały na temat naszego projektu oraz to, że mamy „wspaniałe” miejsce rezerwowe – wyjaśniał dalej Jagoda.
- To w pałacu zróbcie piękne muzeum, a dzieci przenieście do szkoły. Walka o nowe przedszkole trwa już 20 lat, czyli tyle ile dyrektorka nim zarządza. Dyrektorka nie wykazuje się swoją pracą jak powinna. Pracowników jak się ma, to się od nich wymaga. Władze gminy niech wezmą to pod uwagę. My chcemy godnego traktowania naszych dzieci, a są one traktowane jak zwierzęta – powiedziała pani Marzena.
- Zgadzam się z pani sugestią, by przedszkole przenieść do szkoły, jeśli tylko jest tam miejsce. Decyzja należy do dyrektorów szkoły, przedszkola i burmistrza. Budynek przedszkola jest stary i nie jest dobrze przystosowany do prowadzenia przedszkola – podsumowała przewodnicząca Joanna Kołodziejczyk, a burmistrz zobowiązał się do rozeznania w sprawie przeniesienia przedszkola do Zespołu Szkół.
11 grudnia zapytaliśmy dyrektor Zespołu Szkół w Koziegłowach Joannę Lulę o to czy władze gminy kontaktowały się w sprawie przeniesienia przedszkola do budynku ZS-u. – Nikt się na pewno nie kontaktował – odpowiedziała dyrektorka, a chwilę później stwierdziła, że „węszymy spisek, że rodzice oraz władze gminy o problemie rozmawiają i znają realia”. Jakie te realia są? Nie wiemy, ale dyrektorka zobowiązała się nam o nich opowiedzieć – jak znajdzie czas.
- Rozmowy na temat przeniesienia przedszkola do zespołu szkół były prowadzone, ale tam ze względu na prowadzenie nauczania na trzech szczeblach trudno sobie wyobrazić jeszcze przedszkole. Czy rodzice byliby zadowoleni? Trudno powiedzieć. Była nawet propozycja przeniesienia przedszkola do góry, ale groziłoby to zmniejszeniem liczby grup, na co nie możemy sobie pozwolić. Wszystkie dzieci mają prawo chodzić do szkoły. Wychodzę z założenia, że przedszkole nie murami stoi. Dzieci nie wspominają budynku, a kadrę przedszkolną, rówieśników, zabawy, wycieczki – zakończyła dyrektorka przedszkola, Ewa Walentek. Niestety, zapamiętają też myte kubki, duszne sale i posiłki z cateringu podawane w szatni.
Na pytanie o możliwość przeniesienia przedszkola do ZS-u otrzymaliśmy od burmistrza Jacka Ślęczki odpowiedź: „W związku z koniecznością zmiany organizacji żywienia brano pod uwagę przeniesienie przedszkola z budynku przy ulicy 3 Maja do innej siedziby. Między innymi do budynku Zespołu Szkół w Koziegłowach. W rozważeniu wszystkich „za” i „przeciw” zdecydowano o zmianie sposobu organizacji żywienia. Jest to wiążąca decyzja rozwiązująca problem w sposób najmniej zakłócający funkcjonowanie obu placówek”. Coś z tego bełkotu urzędniczego Państwo zrozumieli? Bo my nie.
Katarzyna Kieras
Napisz komentarz
Komentarze