Z Włodzimierzem Żakiem, kandydatem Platformy Obywatelskiej na burmistrza Myszkowa rozmawia Jarosław Mazanek
Gazeta Myszkowska: - Czy wierzy pan w sondaże?
Włodzimierz Żak: - Na pewno są jakąś wskazówką. Często spotykamy się z sytuacją, że jak sondaże są dla kogoś pomyślne, to w nie wierzy. A jak niekorzystne, to utyskuje, że metodologia nie taka, próba niewłaściwa. Rozumiem, że odnosimy się do sondaży wykonanych przez Gazetę Myszkowską?
- Innych niestety nie było.
- Trudno podważać sondaże Gazety Myszkowskiej, skoro nie ma innych. Na mnie duże wrażenie robiła duża próba badawcza jaką realizowaliście.
- Ale konkretniej: pan liderem sondaży z września, nie był. Czy w tym czasie Pańskie notowania mogły wzrosnąć?
- Nie opierałbym się tylko na wierze, ale sądzę, że moje notowania się poprawiły. Każdy z kandydatów zbiera informacje jak jest odbierany, jakie ma szanse, ale jestem przekonany, że przesunę się wyżej. Nie wiem, jakie to będzie miejsce, może pierwsza trójka.
- Jest jeden dysonans. Platforma Obywatelska w skali kraju jest najsilniejszą partią, rządzi krajem, ma premiera, wygrała wybory prezydenckie, w Myszkowie nawet zdecydowanie, ale w sondażach lokalnych kandydat PO nie prowadzi. W czym jest problem?
- Myślę, że to kwestia podejścia do polityki lokalnej. Ludzie oddają głos na osoby sobie już znane, popularne. Ta tendencja jest widoczna w waszych sondażach. Ale wy nie ocenialiście przydatności poszczególnych osób, tylko ich popularność. Wierzę w sondaże, ale jest różnica pomiędzy popularnością, a przydatnością danego kandydata dla miasta.
- Ale kandyduje pan z poparciem partii, która ma najwyższe notowania. Jak pan chce przekonać wyborców, że warto postawić na Żaka, bo jest kandydatem Platformy.
- Zdecydowanie odwróciłbym te tendencje. Powiedziałbym, że zdecydowanie warto na mnie postawić, bo mam określone predyspozycje, warsztat zawodowy, wiedzę i doświadczenie, które mógłbym w Myszkowie wykorzystać. A fakt, że popiera mnie Platforma Obywatelska, to dodatkowy atut.
Badania pokazują, że w wyborach samorządowych społeczeństwo zaczyna się kierować na osobę, a partyjność jest tylko dodatkiem. Ta partyjność będzie potrzebna później, już w sprawowaniu władzy, bo jeżeli burmistrz nie będzie miał poparcia w Radzie Miasta, nawet najlepszy kandydat nie będzie miał szansy skutecznie rządzić.
- Dobrze, ale wrócę do pytania: teoretycznie kandydat PO powinien liczyć na największe poparcie. Jak chce pan przekonać wyborców, że „skoro popierasz PO, to głosuj na Włodka Żaka”. Czy taki schemat myślenia wyborców dałby panu zwycięstwo?
- Wyraźnie by mi pomógł. Wierzę w to zwycięstwo. Wyborcy zdecydują.
- Do lokalnej polityki wszedł pan od razu jako kandydat PO na burmistrza. Wcześniej nie działał pan w PO. Platforma ogłosiła, że ich kandydatem jest Włodzimierz Żak i tak się pan pojawił w myszkowskiej polityce. W przypadku porażki, ponownie pan zniknie, czy odwrotnie, zostanie pan na dłużej?
- Byłoby to z mojej strony niepoważne, gdybym jako kandydat Platformy wycofywał się. Do tej pory zawsze kierowałem się sprawami gospodarczymi. Gdy dostałem propozycję kandydowania, naprawdę zastanawiałem się, czy ją przyjąć. Nie wiemy jak zakończą się wybory, ale proszę ode mnie nie oczekiwać, że powiem, że mogę przegrać. Mam nadzieję że wygram. Ale wracając do pytania, czy Włodek Żak, w przypadku porażki zniknie, to mówię: nie zniknie.
Ale niekoniecznie będzie to zaangażowanie typowo polityczne. Może będę kontynuował pracę powstałej Myszkowskiej Inicjatywy Gospodarczej, chciałbym pozytywnie wpływać na rozwój przedsiębiorczości w Myszkowie.
- Jak obserwuję dotychczasową kampanię, jest ona bardziej wizerunkowa, niż merytoryczna. Wygrywa się ilością billboardów czy umiejętnościami rządzenia?
- Na etapie wyborów, liczy się ilość billboardów i tu przyznaję, jestem od konkurentów słabszy. Ale trudno z limitu w kwocie 16 tysięcy ustawić ich wiele. Ale patrząc ze strony realnego rządzenia, zaczyna się liczyć to drugie, czyli umiejętności. A ja wierzę, że wyborcy stronę merytoryczną kandydatów też wezmą pod uwagę. Programy są podobne, dlatego, że kandydaci słuchają ludzi i potrzeby się powtarzają i tu mamy pewne elementy kampanii merytorycznej.
- Chwila na autoreklamę: dlaczego Włodzimierz Żak jest najlepszym kandydatem?
- Dlatego, że mam odpowiednie doświadczenie do tej funkcji: jestem ekonomistą, mam doświadczenie w zarządzaniu, znam się na środkach unijnych a one stanowią ważne wsparcie. I moja świeżość spojrzenia na potrzeby miasta, która -jestem przekonany- może być korzystna, choć programy kandydatów wydają się podobne.
- W programie jednego z konkurentów mamy „hiciory” ale tajemnicą jest jakie, wyborcy mają to kupić w ciemno. Inna kandydatka każe pisać program tysiącu mieszkańcom, co brzmi dość populistycznie. Czy pan byłby w stanie wejść w polemikę z tym, co oferują konkurenci? Czy to ma znaczenie, czym się różnicie? Nie jest tak, że niektórzy obiecują za dużo?
- Nie będę oceniał samych konkurentów, ale mogę ich propozycje, czy są realne. Są dwie techniki: jedna mówi, że „obiecuję dużo” a jak spełnię 20% to i tak będzie dobrze. Drugi sposób, mnie bliższy, to obiecuję mniej, z czego chciałbym spełnić jak najwięcej, choć nie mówię, że 100%.
- Jakie proponuje pan kierunki rozwoju miasta?
- Chciałbym pójść w kierunku takich działań, które przede wszystkim będą poprawiać sytuację budżetu miasta. Zwykle patrzymy na stronę potrzeb: zróbmy kanalizację, zróbmy ścieżkę rowerową. Nawet jeżeli będziemy mieć pomoc w postaci środków unijnych, trzeba mieć wkład własny. Środki zewnętrzne kiedyś się skończą. I żeby pokryć potrzeby inwestycyjne i mieć na utrzymanie infrastruktury miasta, trzeba mieć wpływy z podatków. Wystarczy podać przykład wodociągów. Mają one bardzo wysoki wkład kosztów w postaci amortyzacji. Wybudowanie nowych kanalizacji automatycznie podnosi cenę opłat za ścieki i wodę. Ale to nieuniknione, bo musimy spełniać wymagania coraz ostrzejszych norm ochrony środowiska. Dziś mamy oczyszczalnię ścieków, która nie jest w pełni wykorzystana, więc inwestować w kanalizację oczywiście trzeba. Ale trzeba zadbać też o działania, które przyniosą pieniądze dla budżetu. Dlatego upieram się przy inwestowaniu w tereny inwestycyjne. Myszków nie ma dzisiaj terenów gotowych pod inwestycje.
- Mamy ziemię, ale nie mamy terenów inwestycyjnie przygotowanych. Czy Myszków musi mieć strefę ekonomiczną? Pytam, bo jest pan jej pracownikiem (Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna), ale też dlatego, że zawsze temat ten jest odgrzewany przed wyborami. Do czego nam ta strefa potrzebna i czy jest niezbędna?
- Nie upieram się przy Strefie, ale upieram się przy terenach. Dlatego nie czekając na wynik wyborczy, skorzystałem z tego, że udało mi się nakłonić naszego Starostę do spotkania z radnymi powiatu, po to, aby przekonać ich, aby nie sprzedawali najlepszych 12 hektarów dlatego, że są to tereny, które mają największą szansę aplikować o przyjęcie do strefy. Ważniejsze jest jednak, aby powstał teren przygotowany pod inwestycje, trzeba ten teren dozbroić, aby Myszków miał ofertę inwestycyjną. Moi konkurenci mówią, że trzeba promować Myszków. Ok. Możemy promować społeczeństwo, ludzi. Ale gospodarczo nie mamy co promować. Kilka lat temu, gdy wymagania były o wiele niższe, a byłem w Myszkowie z inwestorem hiszpańskim, któremu nie zależało, gdzie dokładnie ulokuje zakład, to Myszków nie miał nic do zaoferowania.
- Czego oczekują inwestorzy?
- Poprzeczka poszła znacząco w górę: teren musi być uzbrojony. Łatwiej załatwić zasilanie w energię, ale musi być droga i kolektor ściekowy. Za cenę, za którą Starostwo w Myszkowie chciałoby sprzedać działki, czyli po ok. 100 zł/m2 my w strefie, np. w Żorach, Rybniku sprzedajemy po 103 zł tereny w pełni uzbrojone. Dlatego ceny zaproponowane w Myszkowie uważam za wygórowane. Było mi miło słyszeć, jak niektórzy radni powiatowi i to opozycyjni wyrażali chęć zbycia terenów taniej, ale w zamian za powstawanie miejsc pracy.
- Jest pan ekonomistą i podkreśla, że to pana główny atut, dlatego chciałbym namówić na dyskusję, której większość konkurentów unika: co zrobić z niewydolnymi spółkami gminnymi? Czy mają być ciągle politycznym łupem do rozdawania stanowisk? A może należy pozbyć się np. Saniko? O tym, że sensowna jest prywatyzacja tej spółki słyszę przynajmniej od dekady, a efekt jest taki, że myszkowski podatnik co chwilę do tej niewydolnej działalności dokłada.
- Na pewno nie patrzę na gminne spółki jak na zwiększenie splendoru władzy. Wiadomo: jak burmistrz ma więcej spółek, to może, np. rozdawać pracę. O ile rok temu, gdy nie myślałem jeszcze o kandydowaniu, uważałem tak: jeżeli miasta nie stać na jakiś program sanacyjny, na znaczące dofinansowanie np. Saniko, aby poprawić jego efektywność, aby była to spółka konkurencyjna, to uważałem, że należałoby ograniczyć działalność miasta w gospodarce do tego, co niezbędne, a resztę oddać warunkom konkurencji na rynku. Teraz sytuacja się zmieniła. Rząd nie dalej jak 3 tygodnie temu przyjął założenia do ustawy, która sytuację zmienia. Gmina ma być właścicielem śmieci, pojawi się podatek śmieciowy i to gmina będzie głównym rozgrywającym na rynku odpadów. Sens utrzymywania własnej firmy komunalnej wzrośnie.
- Nie do końca. Gmina będzie właścicielem śmieci i zbierze podatki śmieciowe, ale będzie miała obowiązek organizować przetargi na utylizację śmieci. Nie ma żadnej gwarancji, że wygra gminna spółka. Co więcej, jak nie wygra, problem spadnie też na gminę. Sytuacja może być równie patologiczna jak teraz: Saniko wygrywa np. przetarg na komunikację, bo musi, a gmina robi wszystko, aby wykluczyć konkurenta, w pamięci mam, że PKS. Ale obawy z prywatyzacją takich spółek, pojawiają, się, bo zaraz pada zarzut, że to oznacza bezrobocie. Czy prywatyzacja musi oznaczać bezrobocie?
- Oczywiście nie. Ale przyjęło się, że tak jest. Dlaczego? Większość prywatyzacji pojawia się wtedy, gdy przedsiębiorstwo sobie nie radzi na rynku, zmienia się więc jego właściciel, poprawia efektywność i czasami niestety odbywa się to kosztem ludzi. Też nie chciałbym zapowiadać takich zmian. Ale nie znamy dzisiaj szczegółowych rozwiązań jakie zaproponuje rząd. Dziś nieopłacalna utylizacja odpadów może się okazać opłacalna.
- Pojawił się pomysł przejęcia PKS-u przez Starostwo Powiatowe, a później połączenia PKS z komunikacją miejską. Ale wymagałoby to współpracy Starostwa i Urzędu Miasta. Co pan sądzi o takim przedsięwzięciu powiatowo-gminnej komunikacji?
- Na pewno trzeba uważać, żebyśmy nie stworzyli większego i jeszcze bardziej nieudolnego molocha. Trzeba uważać, czy taka spółka będzie miała równe szanse konkurowania na rynku. Pracując 4 lata w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów prowadziłem postępowania, w których to większe firmy wykazywały, że konkurencja jest nierówna, bo to więksi przewoźnicy mają obowiązek utrzymywania nierentownych połączeń, a małe firmy wchodzą tylko na te najbardziej dochodowe. To, że dzisiaj ma kłopoty wiele PKS-ów, jest pochodną tej sytuacji.
Ale gdyby takie wspólne przedsiębiorstwo umiejętnie skorzystało z korzyści skali, uniknęlibyśmy też wewnętrznej konkurencji na tym samym rynku, to taki pomysł miałby szanse powodzenia. Na proces łączenia firm można też spojrzeć inaczej: jeżeli jedna firma generuje wysokie zyski, a druga straty, to łącząc firmy płacimy mniejsze podatki. Przykłady takiej optymalizacji podatkowej zastosowały już niektóre samorządy łącząc spółki gminne w jedną, w efekcie odprowadzając mniejsze podatki.
- Można mieć pomysłów wiele. Ale czy będzie pan potrafił realizować te pomysły?
- Bardzo dobre pytanie. To zależy w dużym stopniu od współdziałania w mieście: najpierw na linii burmistrz- radni, ale równie ważna jest współpraca burmistrz-starostwo. Patrząc z punktu mojego programu: jeżeli ja chciałbym zaryzykować, że będę uzbrajał tereny inwestycyjne, nie mając gwarancji kiedy będzie efekt, a z doświadczenia wiem, że po około 3-4 latach. Abym jednak móc realizować takie plany, niezbędna jest dobra współpraca ze starostwem, które jest przecież właścicielem terenów.
- Obecny burmistrz przez 4 lata wszystkie swoje porażki zrzucał na radnych. Czy to słuszna taktyka?
- To burmistrz musi wysyłać sygnały współpracy i to moim zdaniem na burmistrzu, nie radnych spoczywa główny ciężar porozumienia. Zauważyłem, że pomimo różnic w poglądach, przy dobrych propozycjach obecnego burmistrza radni głosowali za ich przyjęciem. Może tędy droga: praca - dobre pomysły i minimalizowanie animozji. Ale były też przykłady kiedy w moim odczuciu nie rozumiałem postępowania radnych.
- Burmistrz Romaniuk startuje ponownie, choć jego kadencji nie można uznać za udaną. Kończy zresztą fatalnie, z wyrokiem –na razie nieprawomocnym- za jazdę po pijanemu. Czy pan w takiej sytuacji podjąłby ryzyko kandydowania. Przecież uprawomocnienie się wyroku to sprawa praktycznie przesądzona. Wyniki badania krwi zginąć nie mogą.
- Ja w takiej sytuacji w jakiej jest burmistrz Romaniuk na pewno nie podjąłbym decyzji o kandydowaniu. Dlaczego Burmistrz startuje tego nie wiem – to jemu lepiej zadać to pytanie.
- Zakończę nawiązując ponownie do sondaży. Prawdopodobnie kolejny sondaż Gazeta Myszkowska opublikuje za tydzień. Czy zobaczymy Włodzimierza Żaka w II turze wyborów?
- Na pewno tak.
Napisz komentarz
Komentarze