Problem szkód na stanowiskach archeologicznych, jakie czynią „poszukiwacze na własną rękę”, jest stary jak świat. Dla archeologa badającego stanowisko wielosezonowe nie ma nic gorszego, jak odkrycie, że przez badania przekopał się „jakiś poszukiwacz” z wykrywaczem metali.
Napiętnowanie wandalizmu poszukiwaczy wcale jednak ich nie zniechęca. Żałosne są próby tworzenia „kodeksów poszukiwaczy”, czy próby powołania stowarzyszeń poszukiwaczy. Przeglądając niedawno jedno z takich forów, zdumiał mnie język poszukiwaczy: fant, miejscówka, itd. Toż to złodziejski język. A przecież wśród poszukiwaczy są też prawnicy, dziennikarze, urzędnicy, muzealnicy, naukowcy, archeolodzy, wojskowi i zapewne jeszcze inni. Ale jak widać środowisko to nie było zdolne samo wpłynąć na stan prawny przepisów dotyczących zabytków i dóbr kultury oraz roli jaką mogą odegrać poszukiwacze skarbów w ich ochronie, a nie, jak do tej pory, bestialskiemu niszczeniu dziedzictwa kulturowego.
Jako najzagorzalszy krytyk tego typu praktyk, przyznaję jednak, że tzw. „środowisko” archeologiczne jest niechętnie usposobione do precyzyjnego ustalenia statusu „poszukiwacza” w kontekście prawa. Dotyczy to także rządu i instytucji zajmujących się dziedzictwem kulturowym, którym brakuje funduszy i politycznej woli do tego, by samemu prowadzić poszukiwania. Może warto jednak podjąć starania o unormowanie tej ze wszech miar szkodliwej i chorej sytuacji. Chodzi wszak o nasze wspólne dziedzictwo. W kontekście Jury, to prawdziwe wyzwanie dla Posłów reprezentujących to jakże historyczne miejsce.
Bertrand z Jury
Napisz komentarz
Komentarze