(Niegowa) W sobotę 10 września myszkowski sąd wydał decyzję, na mocy której na trzy miesiące trafił do aresztu 48-letni mieszkaniec Niegowy Adam W. Mężczyzna od dłuższego czasu wzbudzał we wsi strach. „Czara goryczy” przelała się po tym, jak po raz kolejny ukradł piwo w jednym ze sklepów, groził nożem interweniującej ekspedientce, mówiąc, że ją zabije, a na koniec zdemolował sklep. W momencie zatrzymania przez policję Adam W. był pijany.
- Mężczyzna został zatrzymany po tym, jak w jednym ze sklepów spożywczych w Niegowie, groził ekspedientce pozbawieniem życia. Interweniujący policjanci zatrzymali go na ulicy Sobieskiego. Rozzłoszczony furiat był pijany. Miał w organizmie ponad 1.5 promila alkoholu. Śledczy pracujący nad sprawą ustalili, że w ostatnim czasie, dobrze znany im ze swojej kryminalnej przeszłości 48-latek, terroryzował i zastraszał mieszkańców wsi. Krzyczał na nich i obrażał ich, a nawet groził im śmiercią. Ustalono również, że kilka dni wcześniej pojawił się w tym samym sklepie skąd ukradł piwo, a następnie przy użyciu noża, zagroził śmiercią interweniującej ekspedientce. Potem zdemolował sklep, powodując straty w wysokości ok. 4 tys. zł. Stróże prawa zbierali wszelkie dowody, które pozwoliłyby odizolować „terrorystę” od społeczeństwa. W sobotę 10 września sąd przychylił się do wniosku myszkowskich policjantów oraz prokuratora, i tymczasowo aresztował go na 3 miesiące. Prokurator zarzuca mu rozbój, zniszczenie mienia i groźby karalne - opowiada starszy aspirant Barbara Poznańska, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Myszkowie.
Adam W. jako recydywista może spędzić w więzieniu nawet 12 lat. O jego dalszym losie zdecyduje sąd. Póki co mieszkańców Niegowy cieszy nawet trzymiesięczna izolacja od stwarzającego dla nich niebezpieczeństwo furiata. – On był nieobliczalny. Często zachowywał się w sposób nieobliczalny. Miał na swoim koncie m.in. podpalenia słomy, potrafił do kogoś na podwórko wejść i spacerować po nim bez wiadomego celu. Jak ktoś miał bezpieczniki od prądu na zewnątrz domu to je wyłączał. Wszyscy wiedzieli, że to on, więc potem się tłumaczył, że chciał, aby… zaoszczędzili na prądzie. Potrafił przyjść do sklepu z zakrwawionym toporkiem (bo wcześniej zabił kurę) i w ten sposób zastraszając wymuszał piwo. Ekspedientka wolała dać mu to piwo za darmo, bo nie wiadomo, co by mu przyszło do głowy. W jednym ze sklepów zrzucił kasę fiskalną. W innym znowu potrzaskał piwo. Chodził na cmentarz i przekładał kwiatki czy znicze na inny pomnik, a potem mówił, że mu się to na danym grobie nie komponowało. Ludzie pamiętają też jak kilka lat temu przywiązał konia pod bankiem do samochodu prezesa i sobie poszedł. Sam o sobie mówił, że ma „żółte papiery”, że jest „głupi i niepoczytalny”. Doszło do tego, że jak tylko pojawiał się na wsi, to ludzie zamykali place, zamykali się w domach, najbardziej bali się ci, którzy mieszkają samotnie. To nie jest tak, że był całkowicie niepoczytalny, on doskonale wiedział kogo może zastraszyć i kto się go będzie bał, a do kogo lepiej nie podchodzić, po prostu tę swoją „chorobę” trochę wykorzystywał. To nie było tak, że nie było z nim kontaktu, można było z nim normalnie porozmawiać. Na pewno wiemy, że brał leki, a leki przy takiej chorobie w połączeniu z alkoholem mogą dać różny skutek. Ludzie w końcu nie wytrzymali, bo to nie trwa kilka miesięcy czy rok, tylko kilka lat. Po jednym z ostatnich incydentów wyszła inicjatywa, abyśmy zebrali podpisy, żeby go odseparować od społeczności, nim po prostu ktoś nie wytrzyma i wykona na nim „lincz” – opowiada w rozmowie z naszą redakcją, pragnący zachować anonimowość mieszkaniec gminy Niegowa. (rb, ek)
Napisz komentarz
Komentarze