(Złoty Potok) Miłośnicy wakacyjnego kina pod chmurką chyba już nie wyobrażają sobie Złotego Potoku bez jego sztandarowej i najgłośniejszej imprezy kulturalnej. Co rok na „Jurajskie Lato Filmowe” organizowane na błoniach przy hotelu „Kmicic” przyjeżdża wiele tysięcy kinomaniaków z różnych stron Polski. W tym roku, trzydniowe filmowe szaleństwo, zorganizowane już po raz XI, zainaugurowano w piątek, 17 lipca.
Jurajskie Lato Filmowe to nie tylko filmy. To także szereg imprez towarzyszących: konkursów, koncertów, to także spotkania z aktorami, działające w czasie przeglądu wesołe miasteczko, ogródki piwne, punkty małej gastronomii. W ubiegłym roku można było „przy okazji” poskakać na bungie, w tym roku zaś potrenować wspinaczkę na …nadmuchiwanej ścianie. Wiele osób (szczególnie młodych) spędza tu cały filmowy weekend, obozując na polu namiotowym. Turystyczna „osada” z roku na rok jest coraz większa.
DZIEŃ PIERWSZY, czyli NIE ZAGRAŁAM W „WESELU”, BO MIAŁAM WŁASNE
Pogoda, podobnie jak publiczność dopisała. Widownia zmagała się w konkursach wiedzy o sponsorach imprezy, rozwiązywała także kalambury dotyczące filmografii gwiazdy wieczoru - Stanisławy Celińskiej, sprawdzając przy okazji swoje pantomimiczne zdolności. Za sprawą piosenkarki Agaty Bartolewskiej była też solidna porcja muzyki. W jej zespole na gitarze zagrał Marcin Dewódzki – właściciel firmy „Złoty Potok”, która była jednym ze sponsorów imprezy. Inaugurację XI Jurajskiego Lata Filmowego oznajmiły strzelające korki szampana, którym ze zgromadzoną publicznością podzielili się (to też już tradycja) organizatorzy imprezy m.in. wójt Adam Markowski i Anna Tarczyńska – szefowa janowskiej kultury oraz gwiazda wieczoru - jedna z najlepszych polskich aktorek, Stanisława Celińska, posiadająca w swej filmografii ponad 70 ról. Rozmowę z gwiazdą przeprowadziła, zaproszona do Złotego Potoku już po raz drugi Jolanta Fajkowska. Stanisławie Celińskiej towarzyszyła Tekla. Pies – zdaniem aktorki, która ma go już ponad 12 lat – idealny, prócz tego, że nie mówi.
Na scenie w Złotym Potoku Celińska sporo miejsca poświęciła zmarłemu niedawno Zbigniewowi Zapasiewiczowi, pod którego kierunkiem rozwijała się aktorsko. Opowiadała także o swych przyjaźniach z aktorami młodego pokolenia. - W ten sposób spłacam dług wobec moich nauczycieli. Kiedy ja byłam młodą adeptką sztuki aktorskiej swą przyjaźnią obdarzyli mnie m.in. Tadeusz Łomnicki czy Halina Mikołajska. Bardzo mi pomagali - wspominała.
Na pytanie, czy żałuje czegoś w swojej karierze, odpowiedziała bez większego zastanowienia, że tego, iż odmówiła Wajdzie udziału w „Weselu”. - No głupia byłam, ale był to też czas, kiedy poznałam swego przyszłego męża i pomyślałam, że wesele z nim właśnie będzie jedynym w moim życiu – opowiadała z humorem Celińska.
Z powodów rodzinnych (opieka nad dwójką małych dzieci) odrzuciła też jedną z filmowych propozycji Kazimierza Kutza. Choć mogła, nie zagrała również w filmie „Poszukiwany, poszukiwana”. Tu powód odmowy był nieco inny. Celińska, która wiele razy grywała w komediach Stanisława Barei, nie chciała zostać zaszufladkowana jako aktorka tylko komediowa. - Kiedyś nie było tak fajnie grać w tego rodzaju filmach. Przez nie traciło się role dramatyczne - tłumaczyła - Z perspektywy czasu mogę powiedzieć znów, że głupia byłam.
Stanisława Celińska przyznała, że w zawodzie aktorskim ma jeszcze dużo do zrobienia. Nie widzi się jednak w roli reżysera, czy też wykładowcy w szkole teatralnej. Tej ostatniej roli zresztą próbowała, ale jak sama twierdzi „nie ma chyba ku temu odpowiednich zdolności”.
Coraz częściej aktorka jest obsadzana w rolach „mamusiek”. Jedną z bardziej znanych kreacji to postać Ali z filmu Juliusza Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko”. „Partnerowała” jej wtedy krowa „Miła”, o której Celińska mówiła „moja ukochana”. - Podczas jednej ze scen, gdzie był pożar stodoły, a w niej miała znajdować się moja krówka, tak się zaangażowałam, tak byłam przejęta, że leciałam jak najbliżej ognia i dopiero później uświadomiłam sobie, że mogłam się sama zapalić, nie tyle od ognia, co od buchającego od niego żaru. Za tę rolę dostałam nagrodę na festiwalu filmowym w Szanghaju. Poznali się na mnie – żartowała aktorka, dodając, że w Polsce za rolę Alusi dostała nagrodę „Orła” (w 2002 roku, za drugoplanową rolę kobiecą).
DZIEŃ DRUGI, czyli MIEDZA JE MOJA
Sobota również upłynęła pod znakiem konkursów i koncertów. „Studnia bez dna” – pod taką nazwą odbyła się rywalizacja młodszych i starszych miłośników wód mineralnych. Juniorzy musieli jak najszybciej uporać się z półlitrową butelką wody smakowej Złoty Potok, starsi zmierzyli się z butelką półtoralitrową. Zwycięzca wśród seniorów potrzebował na jej wypicie ok. 20 sekund!
Porządną porcję dobrej muzyki zaserwowała publiczności myszkowska grupa ADEHADE. O tym, że występ się podobał świadczą choćby prośby fanek proszących o złożenie autografów …na własnej piersi.
Niestety dała o sobie znać deszczowa tradycja wcześniejszych imprez. Ulewa, jaka przeszła nad złotopotockimi błoniami tuż przed spotkaniem z gwiazdą wieczoru – Witoldem Pyrkoszem, choć zaniepokoiła organizatorów, nie przestraszyła przybyłych na spotkanie z „królem polskich seriali”.
- Wichura, Wichura – skandowali miłośnicy aktora.
- Jak nie będzie wichury, to będzie ulewa – odpowiadał im Pyrkosz.
- Słyszałem, że tereny tu są specyficzne. Że te masywy wapnia, jakie tu zalegają, skutecznie odpędzają chmury deszczowe. Jak tu jeszcze przyjechał taki wapniak jak ja, to tu teraz nie będzie padać z 10 lat. Grozi wam susza – żartował Pyrkosz, witając się z publicznością.
Aktor opowiadał m.in. o swojej niechęci do uczenia się tekstów. - Tych dłuższych nie uczę się z lenistwa, krótsze po prostu zapisuję. Gdzie? Różnie to bywa. Na stole, na ścianie, kartkach papieru. Raz zapisałem mazakiem na kromce chleba słowo, którego ciągle zapominałem, a bez którego nie mogłem zagrać sceny. Nic się jednak nie zmarnowało. Chlebek ususzyłem i później z apetytem zjadł go pies – wspominał aktor, znany z miłości do zwierząt. Razem z żoną, która towarzyszyła mu na scenie, opiekuje się szóstką psów i ósemką kotów.
Nawiązując do swego wizerunku z cygarem w ustach (m.in. takie zdjęcie znajduje się na okładce książkowego wywiadu –rzeki z aktorem „Podwójnie urodzony”), Pyrkosz zachęcał publiczność złotopotockiego festiwalu do… rzucenia palenia. - To cygaro na zdjęciu nie jest prawdziwe. Przyznaję, paliłem 50 lat, ale rzuciłem jednego dnia i 18 lat już nie palę. Byłem któregoś dnia u lekarza, ten mnie zbadał i powiedział, że jeśli nie rzucę czym prędzej palenia, to za rok nie będzie mnie słychać nie tylko na scenie, ale i w domu. Palenie rzuciłem, ale w domu i tak nikt mnie nie słucha – opowiadał Pyrkosz.
Publiczność często „wchodziła w słowo” prowadzącej wywiad z Pyrkoszem Jolancie Fajkowskiej i sama zadawała aktorowi pytania.
- Jak to było z tą miedzą? – pytał ktoś o perypetie Pyzdry z „Janosika”.
- Miedza je moja i tyle – odpowiadał znaną z serialu kwestią.
Aktor znany z roli nobliwego Lucjana Mostowiaka tryskał na scenie humorem i dowcipem. Na stwierdzenie Jolanty Fajkowskiej, że warunki fizyczne nie są jego domeną, Pyrkosz wstał, wyprężył się i pozując publiczności, pytał ją: Jak to nie?
Dowcipnie skomentował także „zaczepkę” jednego z widzów: „Pyrkosz, Pyrkosz a nie godosz”. Odłożył na chwilę mikrofon, a kiedy widz przepraszał za swój żart, Pyrkosz się zaśmiał i odpowiedział, że on też sobie zażartował.
Widzów interesowały także jego wspomnienia z planu „Czterech pancernych i psa”. Aktor opowiedział m.in. historię, jak podczas zdjęć prowadził czołg. - To żadna sztuka – zapewniał. – Miałem przejechać krótki odcinek i zatrzymać się 10 metrów przed kamerą, przy wbitej w ziemi chorągiewce. Zrobiliśmy próbę, wyszło dobrze. Kiedy kamera została włączona, ruszyłem ostro do przodu i chwilę potem zatrzymałem się. Wysiadam, patrzę, chorągiewki nie ma. Zatrzymałem się niecałe 5 metrów przed kamerą. Prócz niej nie było nikogo. Operator i jego pomocnicy uciekli. Nasłuchałem się potem o moich rodzicach i sobie samym – śmiał się Pyrkosz. Wspominał także psa Szarika, a raczej kilka psów milicyjnych, które wystąpiły w tej roli. - To były psy, które nie nadawały się do służby w milicji, bo bały się strzałów. Dlatego później do scen z ich udziałem wybuchy dogrywano .
DZIEŃ TRZECI, CZYLI UKARANA PRZEZ PANA BOGA
Gwiazdą ostatniego dnia Jurajskiego Lata Filmowego była „mała blondynka o głosie wysokiego bruneta”, czyli Dorota Stalińska. Jako jedyna Polka pojawiła się na okładce amerykańskiego „Newsweeka”, ponieważ jako pierwsza w naszym kraju prowadziła zajęcia z aerobiku.
Aktorka podczas występu zaprezentowała szeroki wachlarz swoich umiejętności – lingwistycznych (cytowała swoje filmowe role w języku włoskim i japońskim), recytatorskich (sama pisze wiersze) i piosenkarskich (na scenie zaprezentowała polskie wersje przebojów Edith Piaf).
Dużo czasu poświęciła organizowanym przez siebie akcjom profilaktycznym, które dotyczyły bezpieczeństwa na drogach. Jak podkreśliła, opaski odblaskowe powinni nosić wszyscy – zarówno dzieci, jak i starsi. Aktorka przyznała, że zajęła się tym tematem, po tym, jak sama została poszkodowana w kilku wypadkach samochodowym (przeżyła nawet dwa uderzenia ciężarówki). Aż pięć razy darowano jej życie. - Ile razy Bóg musiał zrobić mi krzywdę, żebym wreszcie zrozumiała, że powinnam pomagać innym - Stalińska żartobliwie skomentowała swoje nieszczęścia.
Teraz sama – dzięki swojej Fundacji „Nadzieja” – pomaga ofiarom wypadków, zbierając środki na zakup protez, pokrycie kosztownych operacji lub rehabilitacji. Ze sceny w Złotym Potoku zachęcała wszystkich do działalności na rzecz innych, a zwłaszcza do udzielenia pomocy jednemu z mieszkańców tej gminy Krzysztofowi Kuflowi, który w wyniku wypadku stracił rękę i obecnie zbiera środki na zakup protezy (pisaliśmy o nim w Gazecie Myszkowskiej i Kurierze Zawierciańskim dwa tygodnie temu).
Ostatniego dnia XI Jurajskiego Lata Filmowego rozstrzygnięto także konkurs na hasło reklamowe imprezy. Zwycięski slogan to: „Nie ma takiej imprezy w świecie jak na naszym Jurajskim Lecie”. To chyba najlepiej oddaje charakter imprezy.
Robert Bączyński
Aleksandra Kubas
Napisz komentarz
Komentarze