(Myszków) Tak zwana „ustawa śmieciowa”, której przepisy obowiązują od dwóch lat, wśród swych założeń miała m.in. ukrócenie procederu pozbywania się śmieci „na dziko”. Twórcy przepisów zakładali, że skoro wszyscy i tak obligatoryjnie będą musieli za odbiór swych śmieci zapłacić, to raczej nikomu nie będzie opłacało się kombinować i ryzykować, wywalając odpadki np. do lasów. Mandat za śmiecenie jest bowiem wyższy niż całoroczna opłata za wywóz śmieci od kilkuosobowej rodziny. Generalnie te założenia się sprawdziły; w lasach ląduje coraz mniej tego, co w domach czy garażach już niepotrzebne. Nie znaczy to jednak, że proceder zniknął całkowicie. Jest jeszcze spore grono osób, u których dawne przyzwyczajenia są ciągle silne. Dlatego np. Straż Miejska w Myszkowie stale kontroluje obrzeża miasta, sprawdzając, czy nie zmieniają się one w wysypiska. W miejscach szczególnie zagrożonych takim procederem montuje kamery, które pomagają złapać brudasów. Ostatnio w oko „Wielkiego Brata” wpadł kolejny z nich.
- Nasza Straż Miejska sukcesywnie powiększa ilość interwencji ekologicznych i związanych z czystością miasta, natomiast coraz mniejszy jest jej udział w sprawach o charakterze komunikacyjnym – mówił niedawno burmistrz Myszkowa Włodzimierz Żak, przy okazji dyskusji, czy w naszym mieście potrzebny jest fotoradar. Tę opinię potwierdza komendant miejskich strażników Sławomir Pabiasz. Woli, by mieszkańcy Myszkowa oceniali pracę jego podwładnych choćby przez pryzmat walki z uciążliwym bądź co bądź procederem zaśmiecania miasta. Jak odbierani są strażnicy czatujący przy drodze z fotoradarem i nabijający gminną kasę mandatami za przekroczoną prędkość można się było przekonać spoglądając w kierunku pobliskiej Poręby, gdzie swego czasu na strażników gminnych nałożono do wykonania olbrzymie limity mandatów. Zewsząd było słychać głosy, że mieszkańcy takich strażników nie potrzebują.
JAK TO JEST Z TĄ CZYSTOŚCIĄ W MIEŚCIE?
O tym właśnie chcieliśmy się przekonać, umawiając się z komendantem Sławomirem Pabiaszem na wspólny objazd Myszkowa, po miejscach, gdzie w przeszłości istniały „dzikie wysypiska”, i tych, które swoją ustronnością mogą prowokować potencjalnych brudasów.
Sprawdziliśmy kilka takich miejsc na Światowicie, Mrzygłodzie, w rejonie Franulki i Będusza i Osińskiej Góry. - Monitorujemy stale te miejsca, gdzie kiedyś notorycznie na dziko pozbywano się śmieci. I muszę stwierdzić, że jest coraz lepiej. Wiele takich miejsc jeszcze jest, nie wszystkie są posprzątane, ale co pocieszające, nowych śmieci na nich nie przebywa. Te miejsca, gdzie zauważymy „świeże” śmieci, otaczamy szczególną opieką. Bo dziś ktoś coś tam wyrzuci, następnego dnia ktoś inny doda coś od siebie i już tworzy się śmietnisko. Mamy do dyspozycji mobilną kamerę, która pozwala nam na identyfikację osób, które nielegalnie pozbywają się odpadów. I to chyba skutkuje. Sama obecność patrolu Straży Miejskiej, który kręci się w takiej okolicy daje do myślenia i odstrasza. Reagujemy też, kiedy patrolując dany rejon widzimy samochód zaparkowany na leśnej drodze. Kiedyś w taki sposób spotkaliśmy się z osobą, która dopiero co pozbyła się nielegalnie zawartości bagażnika. Musiała wszystko pozbierać, a do domu wróciła nie tylko ze śmieciami, ale również z wysokim mandatem – mówi Sławomir Pabiasz.
– Od takich osób wymagamy, by przedstawiły zaświadczenie, że pozbyły się ich już w legalny sposób, poprzez pokazanie rachunku za ich wywóz na wysypisko. Żeby nie było tak, że złapany w jednym miejscu, wyrzuci je w innym – dodaje.
Wcześniejsze słowa komendanta Pabiasza znajdują potwierdzenie w terenie. Oglądając dzikie wysypiska łatwo zauważyć, że wiele z nich „swoją świetność” ma już za sobą. W rejonie ulicy Wyzwolenia znajdujemy jednak miejsce, gdzie śmieci wyglądają na wyrzucone niedawno. Sławomir Pabiasz w niebieskich, lateksowych rękawiczkach skrupulatnie sprawdza, czy wśród reklamówek, pustych butelek czy papierzysk jest coś, po czym można zidentyfikować sprawcę. Czasami jest to stary rachunek z nazwiskiem i adresem, czasem zeszyt z nazwiskiem dziecka. – Dziś osoby pozbywające się śmieci na dziko są bardzo zapobiegliwe. Można powiedzieć, że w ten sposób segregują odpadki, by nie pozostawić w nich po sobie śladu. Szkoda, że tej energii nie tracą na prawdziwe segregowanie śmieci i pozbywanie się ich legalnie – dodaje komendant Straży Miejskiej.
Nie chcemy podpowiadać potencjalnym „śmieciarzom”, ale ostrzegamy, że myszkowscy Strażnicy Miejscy w tropieniu osób zaśmiecających miasto są niczym przysłowiowa kropla wody, która drąży skałę. Dzięki znalezionemu kiedyś w wyrzuconych śmieciach paragonowi za zakupy, dotarli do sklepu, który go wystawił, a dzięki zaznaczonych na nim dacie i godzinie oraz sklepowemu monitoringowi udało się poznać tożsamość osoby, do której należały wyrzucone śmieci. Radzimy zatem, by „dreszczyku adrenaliny” jaki być może zapewnia wyrzucanie śmieci „na dziko”, poszukać gdzie indziej. Bo może on być bardzo kosztowny. Mandat za śmiecenie wynosi 500 złotych, czyli zdecydowanie więcej niż niejedna rodzina płaci za wywóz odpadów za cały rok.
- W tym miejscu założymy kamerę – decyduje komendant Pabiasz, oglądając wspomniane wcześniej „świeże miejsce” na Franulce. Są tu reklamówki ze zużytymi pieluchami, puste butelki, nawet obierki po ziemniakach. Wśród śmieci jest i niestety egzemplarz… Gazety Myszkowskiej. Może osoba, która pozbyła się tu swoich odpadków ma dobry gust czytelniczy, ale przyzwyczajenia fatalne. – Te rzeczy ktoś wyrzucił niedawno – dedukuje Sławomir Pabiasz.
Zgodnie z zapowiedzią kamera następnego dnia po wspólnym objeździe miasta zostaje zamontowana w taki sposób, by sama będąc niewidoczną, widziała wiele. Na efekty nie trzeba było długo czekać. - Zatrzymaliśmy człowieka na gorącym uczynku. Jest to mieszkaniec Myszkowa, został ukarany mandatem w wysokości 500 złotych. Co ciekawe, ma podpisaną umowę na wywóz śmieci, ale jak tłumaczył, nie mieszka w miejscu zameldowania, tylko wynajmuje mieszkanie i to – według jego słów – było powodem wyrzucania śmieci „na dziko”. Kiedy go zatrzymaliśmy był roztrzęsiony strasznie, z pewnością będzie to dla niego nauczka na przyszłość. Zatrzymaliśmy go dzięki kamerze, bo choć tak zatrzymywał samochód, że nie sposób było dostrzec numerów rejestracyjnych, to jednak poznaliśmy jego „zwyczaje”, byliśmy w stanie przewidzieć, kiedy ponownie pojawi się na miejscu. Poświęciliśmy 2–3 dni żeby dopilnować tego miejsca i udało się – relacjonował ok. trzy tygodnie po wspólnym patrolu komendant Straży Miejskiej w Myszkowie.
Zapowiada, że walka z osobami zaśmiecającymi miasto trwać będzie w dalszym ciągu.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze