Dziesięć dni temu cała Polska żyła tylko jednym wydarzeniem. Na lotnisku im. F. Chopina w Warszawie wylądował bez podwozia lecący z Nowego Jorku Boeing 767. Na jego pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi. Samolot przyziemił na pokrytym pianą pasie startowym. Wśród osób, które w tym czasie znajdowały się w maszynie był mieszkaniec Lgoty Mokrzesz, obecnie zawodowo związany z Krakowem, Marcin Kulak, który wraz z Magdą Steczkowską i Pawłem Okuniewskim brał w Stanach Zjednoczonych udział w konkursie fryzjerskim Wella Trend Vision Award 2011. Dla naszej redakcji zgodził się opowiedzieć o tych dramatycznych chwilach.
Gazeta Myszkowska: - Na początek, niech nam Pan o sobie opowie, czym Pan się zajmuje?
Marcin Kulak: - Pochodzę z Lgoty Mokrzesz, ale mieszkam w Krakowie, gdzie przywiodły mnie miłość do tego miasta i studia. Los jednak pokierował moim życiem w zupełnie innym kierunku niż w tym, który wybrałem. Na trzecim roku studiów geodezyjnych rozpocząłem naukę w szkole wizażu i stylizacji - Artystyczna Alternatywa, w której zresztą teraz sam prowadzę zajęcia. Szkoła stała się dla mnie początkiem nowych pasji. Od ponad 5 lat pracuję jako wizażysta i stylista podczas sesji zdjęciowych, pokazów mody. To właśnie dzięki tej pracy rozpoczęła się moja przygoda z lataniem.
GM: - Czy często Pan lata do USA, czy był to może pierwszy lot za ocean?
MK: - Z moimi przyjaciółmi Pawłem Okuniewskim i Magdą Steczkowską wzięliśmy udział w konkursie fryzjerskim Wella Trend Vision Award 2011. Paweł zrobił fryzurę, ja stylizację i makijaż, Magda była naszą modelką. Udało się. Wygraliśmy eliminacje krajowe! Jako reprezentacja Polski mieliśmy lecieć do Nowego Yorku na światowe finały. Byliśmy zwycięzcami. Ja nigdy „nie widziałem” się w Ameryce. Mam sporo przyjaciół, którzy wyjeżdżają tam regularnie i są zachwyceni, chcą tam wracać. Ja zawsze mówiłem: będzie okazja, pojadę. Sam tego nie planowałem. Okazja się pojawiła, z nią wielkie wyróżnienie i ekscytacja, bo to nie tylko USA, to Nowy York. Miasto, które nigdy nie śpi, stolica mody. Samej podróży się nie obawiałem, w końcu lubię latać. Nie sądziłem jednak, że spotka nas taka historia, tym bardziej ze lot do NY upłynął bardzo spokojnie.
GM: - W którym miejscu samolotu pan siedział?
MK: - Wracaliśmy z Newark. Wszystko wydawało się normalne, choć teraz z perspektywy czasu mam wrażenie, że coś „wisiało” w powietrzu. Zajmowaliśmy 33 rząd - ja, Magda i Paweł siedzieliśmy razem, zajmowaliśmy środkowe fotele. Wracała z nami jeszcze Asia (poleciała z nami jako przedstawicielka prasy) i Wiktor, który z ramienia Welli opiekował się nami w NY. Asia siedziała bliżej rzędu 20, Wiktor w 31, przy oknie.
GM: - W którym momencie pasażerowie odczuli, że coś jest nie tak?
MK: - Bardzo ciężko jest mi pewne rzeczy ułożyć chronologicznie, chociaż pewne godziny wyryły mi się w pamięci. Planowe lądowanie miało nastąpić o 13:35. Przed godziną 13.00 personel pokładowy rozpoczął przygotowania kabiny do lądowania. Ponieważ to był nocny lot, wszyscy spali. Wybudzeni zaczęliśmy podnosić oparcia foteli, zapinać pasy, czekaliśmy. Wszystko zaczęło się przedłużać, samolot nie zachowywał się tak, jak to się dzieje normalnie - nie schodziliśmy do lądowania! Po ok 15 min. szef pokładu poinformował nas, że z przyczyn technicznych prawdopodobnie będziemy zmuszeni lądować awaryjnie. Konsternacja. Co tak naprawdę się dzieje? Myśli zaczęły krążyć po głowie. Magda od początku sugerowała, że to problemy z podwoziem, twierdziła, że nie słyszała dźwięku, który towarzyszy ich wypuszczaniu. My z Pawłem nie zwróciliśmy na to uwagi. Personel pokładowy rozpoczął szkolenie pasażerów z przebiegu awaryjnego lądowania: zacisnąć pasy do granicy bólu, klamra do góry żeby w przypadku ewakuacji móc je odpiąć jak najszybciej, zdjąć buty jeśli to szpilki, zostawić bagaże, przećwiczyć pozycję awaryjnego lądowania, zapamiętać gdzie są wyjścia ewakuacyjne, i tak kilka razy. Widać było zdenerwowanie, chociaż załoga starannie je ukrywała.
GM: - To prawda, że na pokładzie nie doszło do paniki?
MK: - Zapanowała dziwna atmosfera. Nie było paniki, nikt nie krzyczał. Gdzieniegdzie słychać było płacz, modlitwę...każdy w sobie, w gronie osób, z którymi leciał, czasami nawet jeśli się nie znali, przeżywali ten stres. Myślę, że wielu z nas życie stanęło przed oczami, że zadawało sobie pytania: co za nami, a co przed? Strach, żeby coś było...a jeśli ma być to najgorsze, to żeby przyszło szybko. Zapytaliśmy stewardesy, jaki rodzaj awarii ma nasz samolot, potwierdziła problem z podwoziem, chociaż nie powiedziała wprost, że się nie wysuwa. Sugerowała zresztą jak się później okazało zgodnie z prawdą, że mają nadzieję, że to tylko błąd sygnalizacji i że okaże się przy samym już lądowaniu. Wtedy chyba najbardziej poczuliśmy, że jest źle. Każdy z nas wiedział jakie mogą być konsekwencje, chociaż załoga nam o nich nie mówiła. Myślę też, że my sami odrzucaliśmy je w głowach.
GM: - Jak tłumaczono, że musicie spędzać dodatkowy czas w powietrzu, krążąc nad Warszawą?
MK: - Szczerze mówiąc nie jestem w stanie sobie przypomnieć, czy nam powiedziano dlaczego krążymy, czy sami się domyśliliśmy, czy też dowiedzieliśmy się już na ziemi. Jedno jest pewne, że było to najdłuższe półtorej godziny naszego życia. Mojego na pewno. Pomyślałem, że przecież następnego dnia – 2 listopada mam urodziny. Teraz wiem, że dostałem najpiękniejszy prezent - życie!
GM: - Proszę opowiedzieć, jak wyglądał sam moment lądowania.
MK: - Ktoś zauważył myśliwce. Czy chcą nas zestrzelić? Jest aż tak źle? Siedzieliśmy trzymając się za ręce. Ta świadomość, że przynajmniej lecimy razem, w jakimś stopniu dawała ulgę. Nasze Rodziny były z nami w naszych sercach. W pewnym momencie przyszedł spokój. Nie mogę się wypowiadać za innych, ale ja poczułem ulgę, zawierzyłem swoje życie Bogu i poczułem, że będzie dobrze. W pewnym momencie komunikat z głośników: za 5 min podejdziemy do lądowania. Słychać sms-a, ktoś łamie zakaz używania sprzętów elektronicznych na pokładzie. Nie wiem czy to rzeczywiście było 5 min, czy trwało to dłużej, tu czas się już zaciera. Nagle coś się dzieje. Najpierw chwila bezwładności, potem wgniecenie w fotel. Spadamy? Ktoś jęknął, ktoś zapłakał. Jak się potem okazało już po wylądowaniu, była to ostatnia procedura, która przy pomocy dużego przeciążenia samolotu miała doprowadzić do wypadnięcia podwozia...bezskutecznie. Za chwilę załoga zaczęła krzyczeć, po kolei, od czoła samolotu aż do tylu: POZYCJA AWARYJNA, POZYCJA AWARYJNA, POZYCJA AWARYJNA!!! Wszyscy przycisnęli głowy do kolan, złapali nogi rękami...i to już były ostatnie chwile i ostatni moment. Zniżamy się...i udało się. Wylądowaliśmy. Tak delikatnie nie wylądowałem jeszcze żadnym samolotem. Szok i niedowierzanie. Z jednej strony ulga, że już po wszystkim, z drugiej strony świadomość, że jeszcze suniemy, że może być pożar. Ludzie zaczynają bić brawo, słychać nawet jakieś śmiechy, radość. Ktoś krzyczy: pali się. Samolot staje, wszystko wydaje sie trwać ułamki sekund. Stewardesy krzyczą:, uciekajcie, ewakuacja, natychmiast, uciekajcie!!! Ludzie zaczynają wyskakiwać z samolotu na trap...są tylko wyjścia z przodu i tyłu, wyjścia na skrzydła nie zostają otwarte. Pali się. Niektórzy, mimo nakazów, zabierają bagaż podręczny, ryzykują, potykają się. Na szczęście to tylko pojedyncze osoby, ewakuacja przebiega sprawnie, ludzie sobie pomagają. Tył samolotu siedzi tak nisko, że trap jest prawie poziomo. Płyta lotniska pod nogami, niesamowity smród palonego metalu, plastiku. Ulga? Nie. Znowu ktoś krzyczy: uciekajcie jak najdalej od samolotu. Dobiegamy z Pawłem do pasa zieleni… nie ma Magdy. Paweł krzyczy, próbuję go uspokoić i zatrzymać, bo chce biec w stronę maszyny. Magda wybiegła na drugą stronę. Ludzie przewracają się na trawę... łzy płyną same. Wybiega Asia, rzuca się nam w ramiona, potem Wiktor, nie ma tylko Magdy, ale jest dobrze, na pewno jest bezpieczna. Jeszcze ostanie spojrzenie na samolot, leży, bo nie stoi, leży na pasie, cały w pianie, wszędzie błyskają „koguty” straży i karetek, ludzie zaczynają palić papierosy. Podjeżdżają autobusy: „prosimy wsiadać, jak najszybciej, natychmiast odjeżdżamy”. Kiedy zobaczyliśmy Magdę w salonikach senatorskich gdzie nas przywieziono poczuliśmy ogromną ulgę, radość, ja nadal nie wierzę w to, co się działo. Już z autobusu dzwoniłem do Rodziców, nie wiedziałem czy coś już wiedzą, nie chciałem żeby się martwili. Na szczęście nie słyszeli nic. To był pierwszy listopada, byli na cmentarzu. Zaczynam dostawać sms-y, ktoś dzwonił...pada mi bateria. Odbieram i łamiącym się głosem mówię, że jest ok, że już jest dobrze. W telewizji TVN 24 relacja, ludzie stoją jak zaczarowani. Przystaję i po raz pierwszy, z innej perspektywy, widzę lądowanie...Szok!!! Nie wierzę, że tam byłem. Przecież to jak scena z amerykańskiego filmu katastroficznego. Niemożliwe. Ta myśl towarzyszyła mi cały ten czas spędzony tam na lotnisku, zresztą chyba towarzyszy nadal...
GM: - Czy podczas lądowania w samolocie był hałas lub dym?
MK: - Siedziałem z tyłu, słyszeliśmy mocno i wyraźnie, chociaż nie bardzo głośno, tarcie o płytę lotniska. Wiedzieliśmy, że nie ma podwozia, podczas gdy pasażerowie z przodu przyznawali potem w rozmowach, że nie czuli nic, że byli pewni, że lądowaliśmy z podwoziem. Ja smród poczułem dopiero na zewnątrz, potem być może dostał się do środka przez otwarte drzwi. Dymu nie było.
GM: - Od tej dramatycznej chwili upłynęło 10 dni. Jak z perspektywy czasu ocenia Pan te wydarzenia?
MK: - Nadal nie wierzę. Dystans pozwala się zastanowić, ale póki co myślami krążę wokół tego samego...strach, niepewność, w końcu spokój. Może jeszcze za wcześnie na wnioski.
GM: - W jaki sposób oceniłby Pan dziś załogę? Po lądowaniu, prócz pochwał nie brakowało jednak i głosów krytyki. Czy Pana zdaniem taka dyskusja w mediach jest potrzebna?
MK: - Tego jestem pewien, byłem i będę: załoga to zespół profesjonalnych, wspaniałych ludzi. To oni nas uratowali! Myślę, że to najlepsze z możliwych zakończeń tej katastrofy, pozwala na te wszystkie łatwe i lekkie oceny. Przecież nikt nie został nawet ranny. Można poszukać dziury w całym...Z całym szacunkiem, ale nikt, kto kiedykolwiek nie przeżył takiej czy analogicznej sytuacji, nie jest w stanie pojąć co się wtedy czuje. A ci ludzie, załoga, musieli pracować, musieli zachować chłodne umysły, żeby utrzymać samolot dosłownie w ryzach, to także dzięki ich opanowaniu na pokładzie nie było paniki. Tu nawet nie chodzi już o współczucie, ale chodzi o zdrowe podejście! Przeraża mnie w mediach „prostytucja śmierci”: Big Brother z lądowania...A gdyby coś poszło nie tak? Przerwano by transmisje? Czy może na oczach Polski, bliskich, ginęlibyśmy w tym samolocie? Tym razem lądowanie z happy endem, ale kto daje mediom prawo do ryzykowania kiepskim zakończeniem?
Wiem, że takie czasy, sensacja, ale mam wrażenie, że momentami zachowujemy się jak starożytni, żądni chleba, igrzysk i krwi! A czasami wystarczy tylko moment, żeby złapać oddech i taka rozmowa może stać się prostsza...
GM: - Czy pasażerowie lotu spotkali się z kapitanem Wroną?
MK: - Nie widzieliśmy się z kapitanem Wroną. Mieliśmy nadzieję, że przyjdzie chociaż na moment...ale cóż, przesłuchania, pewnie nieludzkie zmęczenie... może jeszcze będzie okazja. 7 listopada Magda zaśpiewała na uroczystości orderowania załogi, podziękowała w naszym imieniu...
GM - Co chciałby mu Pan powiedzieć gdyby miał taką możliwość?
MK: - Co chciałbym Mu powiedzieć? Najprostsze z całego serca: dziękuję! Chociaż to i tak za mało! Ale DZIĘKUJĘ!! Nie tylko jemu, także drugiemu pilotowi i całej załodze.
GM: - Będzie Pan dalej podróżować samolotami?
MK: - Pytanie o dalsze podróże samolotami jest jednym z częściej mi zadawanych. Zresztą już dostałem dwie propozycje lotu na sesje zdjęciowe. Tak, polecę. Chociaż nie wiem, jak to będzie, kiedy już usiądę w kabinie samolotu. Ufam, że będzie dobrze.
GM: Dziękuję za rozmowę
Przyczyny awarii będą wyjaśniać eksperci, tymczasem załoga samolotu za swój wyczyn z rąk Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego otrzymała w poniedziałek 7 listopada wysokie odznaczenia państwowe. Kapitan Tadeusz Wrona - Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, drugi pilot, Jerzy Szwarc - Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, a odznaczenia za „wybitne zasługi w służbie państwu i społeczeństwu” przyznano pozostałym członkom załogi samolotu oraz pracownikom obsługi naziemnej i służb ratowniczych lotniska.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze