Kamila, córka zmarłego mężczyzny: -Wynajęliśmy kancelarię prawniczą, która w naszym imieniu ma czuwać nad rzetelnością śledztwa. Bo mamy swoje wątpliwości. Chodzą pogłoski, że całą winę w gminie chcą zwalić na mojego ojca. Wypadek był 25 września. Gdy dowiedziałam się, że coś się stało tacie, zaraz dzwoniłam do gminy. Sekretarka powiedziała, że nic nie wie. Na miejsce pojechałam po godzinie 15.00. Okazało się, -jak później dowiedziałam się z raportu straży pożarnej, że straż była tam o 14.06. Ja na miejscu zastałam strażaków z OSP z Myszkowa, którzy przewietrzali budynek, pogotowie już odjechało, gdyż mojemu tacie nie mogli już pomóc. Podszedł do mnie jakiś policjant, powiedział abym ściągnęła lekarza, np. rodzinnego, który stwierdzi zgon, pytał, czy zamówię firmę pogrzebową. Byłam bardzo zaskoczona. Mój tata zmarł w pracy, to co zobaczyłam na miejscu nie wyglądało na naturalny zgon. Miałam wrażenie, że próbuje mnie się przekonać, żebym zgodziła się, że to naturalna śmierć, żeby nie robić sekcji zwłok.
Gazeta Myszkowska: -Ma pani jakieś podejrzenia?
-W kartę zgonu wpisano „zawał serca”. A nawet jak byłam później, wszędzie czuć było dym. Na nasz wniosek odbyła się sekcja zwłok. To znaczy, zrobiono ją z urzędu, ale wcześniej, próbowano mnie przekonać, że to niepotrzebne, że tata miał zawał.
Gazeta Myszkowska: -Kto panią przekonywał?
-Najpierw jakiś policjant mówił mi, że to wygląda na śmierć naturalną, żebym wezwała sobie lekarza, który to potwierdzi. Byłam zaskoczona, mówiłam o swoich wątpliwościach, czy to tak ma się odbywać. Wtedy ten policjant powiedział, że to już niepotrzebne, że przyjedzie ich koroner (to określenie raczej z amerykańskich filmów kryminalnych; w Polsce używa się określenia lekarz medycyny sądowej). I przyjechał taki lekarz (tu pada nazwisko), który tatę obejrzał i powiedział, że to rozległy zawał serca. Wszyscy już tam się zbierali, jakby faktycznie nic się nie stało, żaden wypadek, tylko naturalna śmierć. Kręciło się jeszcze parę osób, jednego mężczyznę dzień później zobaczyłam na komendzie policji w Myszkowie, wtedy się domyśliłam, że to musi być jakiś technik policyjny.
Następnego dnia byłam w Państwowej Straży. Tam powiedziano mi, jakie są wyniki stężenia gazów w budynku. Wyszło, że niewielkie, zwłaszcza w piwnicy, kotłowni, gdzie leżał tata. Ale te badania były przecież przez strażaków zrobione, jak dłuższy czas wietrzono budynek, wszystkie okna były pootwierane. Pojechałam na policję, żeby powiedzieć, że żądam sekcji zwłok, gdyż nie wierzę w żaden zawał serca. Długo kazano mi czekać, w końcu ktoś wyszedł i powiedział, że już jest decyzja o wykonaniu sekcji zwłok, nie muszę składać wniosku. Przyjęto moje zeznanie do protokołu.
Sekcja zwłok: to było zaczadzenie
Prokuratura Rejonowa w Myszkowie potwierdza, że sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu Jerzego M. było zatrucie tlenkiem węgla, czyli popularnie mówiąc zaczadzenie. Prowadzącą śledztwo prokuraturę z Myszkowa pytamy o zakres dokumentów zgromadzonych w śledztwie, zwłaszcza dotyczących działania inspektora BHP i kominiarza. Oraz nadzoru nad całością, szefa urzędu, czyli wójta. I o nagły remont kominów po wypadku. Prokurator Rejonowy Dariusz Bereza: "-Prokuratura dysponuje dokumentami zarówno dotyczącymi BHP budynku i jak i przeglądów kominiarskich. Badamy je pod kątem rzetelności pracy tych służb. Analizujemy te dokumenty. Ciągle nie otrzymaliśmy protokołu powypadkowego Państwowej Inspekcji Pracy, wysłaliśmy do PIP ponaglenie w tej sprawie. Potwierdzam, że sekcja zwłok zmarłego potwierdziła, że przyczyną zgonu mężczyzny było zatrucie tlenkiem węgla, ale opinia toksykologiczna wykazała też, że zmarły był pod wpływem alkoholu. Jego zawartość we krwi denata to 0,5 promila, a w gałce ocznej 0,6 promila. Biegły, któremu zleciliśmy sporządzenie dodatkowej opinii ma odpowiedzieć na pytanie, czy zawartość alkoholu we krwi, stwierdzony stan nietrzeźwości, miał wpływ na przyczynę śmierci. Czy alkohol stwierdzony u denata miał wpływ na poziom karboksyhemoglobiny.”
Sprawdziliśmy, co kryje się za tym fachowym określeniem, czym jest KARBOKSYHEMOGLOBINA. Wg portalu wylecz.to artykuł Katarzyny Paciorek (https://wylecz.to/badania-laboratoryjne/karboksyhemoglobina-badanie/ poziom kardoksyhemoglobiny (chem. HbCO) jest oznaczany w celu określenia stopnia zatrucia tlenkiem węgla. Jest to związek chemiczny powstający z połączenia tlenku węgla z hemoglobiną, białkiem w krwi, które transportuje tlen. Poziom normalny to poniżej 2,3%, u osób palących papierosy około 4%. Śmiertelny- powyżej 60%.
W 2007 roku Zakład Medycyny Sądowej w Katowicach podczas konferencji naukowej opublikował artykuł Teresy Grabowskiej, Joanny Nowickiej i Stanisławy Kabiesz-Neniczka „Opiniowanie o przyczynach zatrucia i śmierci w przypadku badania zwłok wydobytych z pożaru”. Artykuł jest wynikiem analizy 273 zgonów w latach 1995-2005. Wniosek z badań jest taki, badanie poziomu karboksyhemoglobiny jest skutecznym i prostym badaniem dla określenia przyczyny śmierci. U części badanych zgonów stwierdzano również obecność alkoholu we krwi. Ale badacze nie stawiali tez, że to alkohol, a nie tlenek węgla miał wpływ na przyczynę zgonu, lub że znacząco zwiększał tempo zatrucia tlenkiem węgla. Pytanie więc: po co myszkowska prokuratura zleca badanie czegoś, co w literaturze dotyczącej histopatologii jest opisane i zbadane?
Wpływ alkoholu na toksyczność tlenku węgla opisali w 2007 roku naukowcy z Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie, na podstawie badań sekcyjnych 1331 zgonów. Zajęli się dokładnie zagadnieniem wpływu etalonu na toksyczność tlenku węgla (CO). Wniosek z badań jest bardzo ciekawy i sprowadza się do jednego zdania:
ALKOHOL ZMNIEJSZA ZATRUCIE!
Jak to ujęli badacze w ostatnim zdaniu raportu: „w dużym stopniu potwierdza to wcześniejsze obserwacje o ochronnym działaniu alkoholu u osób narażonych na działanie CO. Naukowcy rozwinęli jeszcze ten wniosek o to, jak na poziom karboksyhemoglobiny wpływa ilość alkoholu we krwi osoby zatrutej tlenkiem węgla. Nie zamierzamy w tym miejscu przepisywać całości wyników badań, ale można je uprościć do wniosku, że jest on zauważalny (działanie ochronne alkoholu) gdy ilość alkoholu przekraczała 1 promil. Poziom poniżej 0,6 uznano za nieistotny.
W pożarze można zginąć od razu, np. w wyniku bezpośredniego działania ognia, ale częściej ofiary pożarów umierają w wyniku zatrucia tlenkiem węgla. Jak Jerzy M. palacz w Gminie Niegowa. Przytoczyliśmy wyniki badań, wskazujące, że niewielka zawartość alkoholu we krwi przy zatruciu tlenkiem węgla, nie ma wpływu na przyczynę śmierci. Przy większym spożyciu alkoholu, może wręcz mieć działanie ochronne. Dziwne, że wiedzy, którą z oficjalnych źródeł łatwo ustalić, nie mają myszkowscy śledczy.
Gazeta Myszkowska do prokuratury: -Mamy informacje, że jest świadek, który miałby potwierdzić, że przed wypadkiem przez wiele dni były problemy z pracą kotłowni, a palaczowi mimo tego, miano wydawać polecenia, aby palił. Nie mieliśmy okazji z nim rozmawiać, ale wg informacji z drugiej ręki, mężczyzna jest skłonny złożyć zeznania w tej sprawie.
Prok. D. Bereza: - Prokuratura nie ma informacji o takim świadku, ale jeżeli taki świadek istnieje, jesteśmy bardzo zainteresowani jego przesłuchaniem. Byłby to ważny dowód w śledztwie.
Córka zmarłego Jerzego M. wynajęła pomoc prawną. Interesy rodziny reprezentuje Kancelaria Radcy Prawnego Mateusza Gawlika z Częstochowy. Skontaktowaliśmy się z nim: -W najbliższych dniach zapoznam się z aktami śledztwa, które -jak byłem informowany przez Prokuraturę z Myszkowa- powinny już wrócić od biegłego. Na ten moment nie mogę udzielić więc żadnego komentarza na temat śledztwa- mówi radca prawny M. Gawlik.
Śmiertelne zaczadzenie palacza w kotłowni Urzędu Gminy w Niegowie miało miejsce 25 września 2019. Natychmiast po wypadku gmina zleciła budowę nowych kominów i wentylacji. Rodzina zmarłego Jerzego M. nie uwierzyła, że przyczyną jego śmierci może być zawał serca. Że jest nią zaczadzenie, zatrucie tlenkiem węgla potwierdziła sekcja zwłok, wyniki badań histopatologicznych. Teraz rodzina chce się dowiedzieć, kto odpowiada za to, że kotłownia w której zmarł Jerzy M. była w takim stanie technicznym, że zaraz po jego śmieci wykonano konieczny remont. Bo chyba konieczny, skoro gminni urzędnicy tak się z tym śpieszyli? Przez 2 miesiące od wypadku budynek gminy nie był ogrzewany. W ostatniej chwili dotarliśmy do innego świadka, pracownicy UG Niegowa, która mówi o atmosferze w urzędzie po wypadku: „-Jeden z ważnych urzędników gminy, nieoficjalnie, nigdy na forum, ale tak w pokojach, w cztery oczy, mówił, aby o tym wypadku było cicho. Żeby o tym nie mówić na zewnątrz. Panuje taka zmowa milczenia, każdy boi się odezwać w obawie o pracę. A człowiek nie żyje.”
Jarosław Mazanek
Napisz komentarz
Komentarze