(Zawiercie, Myszków) Inżynier specjalizujący się w mechanice lotu, doktor nauk technicznych Maciej Lasek 16 kwietnia był kolejnym gościem Klubu Obywatelskiego w Zawierciu. Ekspert od 2012 r. do 2016 r. był przewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Jest między innymi pilotem samolotowym i szybowcowym oraz instruktorem szybowcowym. Od 1992 roku do 2002 roku był pracownikiem Instytutu Lotnictwa. Badał około 150 wypadków. Dużo uwagi poświęcał, jako biegły wypadkowi wojskowego samolotu CASA w Mirosławcu. Opinii publicznej szerzej znany jest, jako członek komisji, której zadaniem było wyjaśnienie przyczyn katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., kiedy samolot z Prezydentem Rzeczypospolitej Lechem Kaczyńskim rozbił się w lesie pod Smoleńskiem. W tym czasie cała Polska pogrążyła się w żałobie po śmierci prezydenta, jego małżonki Marii i wielu wysokich rangą przedstawicieli państwowych. Życie straciło 96 osób, lecących na obchody upamiętniające siedemdziesiątą rocznicę mordu katyńskiego. Wtedy Polacy byli razem i potrafili być razem mimo różnic. Dziś po ośmiu latach zdaje się, że ta tragedia nie łączy, a coraz bardziej nas dzieli. Spotkanie, na którym pojawili się również mieszkańcy sąsiedniego Myszkowa poprowadził redaktor naczelny Kuriera Zawierciańskiego Jarosław Mazanek.
Gości przywitała posłanka Anna Nemś. Temat katastrofy znowu zdominował przestrzeń publiczną w ostatnich tygodniach, a to także za sprawą posła Antoniego Macierewicza, czyli szefa podkomisji smoleńskiej, która w swoim raporcie technicznym wskazała, że raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP) pod przewodnictwem Jerzego Millera z lipca 2011 roku w sprawie katastrofy smoleńskiej zostaje anulowany. Problem polega na tym, że jak wypowiadają się niektórzy eksperci takiego raportu podkomisja anulować nie może.
NASZYM CELEM NIE BYŁO WSKAZANIE WINNYCH
- Czego nie wiemy o katastrofie smoleńskiej? Nie wiemy, kto jest winien. Minęło osiem lat. Było powiedziane, że wiemy jaka jest przyczyna. Jedni mogą się z nią zgadzać, drudzy się z nią nie zgadzają. Profesjonaliści lotniczy z wojska, z „cywila” również nie mieli wątpliwości. Przyjęli zalecenia profilaktyczne, poprawili bezpieczeństwo w lotnictwie wojskowym. Nawet minister Macierewicz, gdy był ministrem przez dwa lata, nie usunął, nie wycofał zaleceń profilaktycznych komisji Millera. To było w sumie 45 zaleceń, z czego do strony polskiej skierowano 44. Niektóre były do premiera, niektóre do ministra obrony narodowej, ale było też bardzo dużo zaleceń profilaktycznych do wojska. Po co są zalecenia profilaktyczne? Po to żeby z takiego nieszczęścia, które nam się zdarzyło (…) wyciągnąć wnioski, żeby ono się nie powtórzyło. Tym ludziom nie wrócimy już życia, ale jeżeli doszło do takiej tragedii, to starajmy się wyciągnąć z niej wnioski. Taka jest rola komisji. Naszym celem było ustalenie przyczyn i okoliczności wypadku i zaproponowanie profilaktyki, nie wskazanie winnych. Oczywiście zdarza się, że niektóre media, czasami politycy mówią „komisja wskazała winę polskiej załogi, polskich pilotów”. Nie, nie wskazaliśmy winy. My pokazaliśmy błędy, które zostały popełnione. Jest rozgraniczenie między winą a błędem. Błąd popełnia każdy, każdy z nas jak siedzi tu na tej sali popełnił mnóstwo w życiu błędów. Kto jest od orzekania o winie i odpowiedzialności? Sąd – powiedział do zebranych Maciej Lasek.
Dodał, że oprócz badania wypadku jest prowadzone postępowanie śledcze i podkreślił, że najpierw takie było prowadzone przez Naczelną Prokuraturę Wojskową, potem po zmianie rządu przez zespół Prokuratury Krajowej (na czele z prokuratorem Markiem Pasionkiem).
- Załoga to byli piloci, którzy chcieli być dobrymi pilotami, a nie pozwolono im zostać tymi dobrymi pilotami, przez co popełnili serię błędów, niestety tragicznych. Zresztą takie same (tragiczne – przyp. red.) błędy popełnili rosyjscy kontrolerzy. Do 2015 roku można było znaleźć nasz raport (…) na oficjalnych stronach rządowych – zaznaczył M. Lasek.
-Niestety naszą rolą nie było tłumaczenie opinii publicznej, dlaczego doszło do tej tragedii tylko poprawa bezpieczeństwa – podkreślał i nawiązał do schowania polskiego raportu, co doprowadziło do sytuacji, że w prokremlowskich mediach pojawiła się informacja z tytułem sugerującym, że Polska anulowała raport komisji Millera. Czy może dochodzić do takich sytuacji, że zagraniczni dziennikarze będą mieli łatwiejszy dostęp do raportu MAK-u (Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego) niż do raportu polskiego?
- Daliśmy tej drugiej stronie kolejny argument do tego, że nie mamy własnego stanowiska. Prawo przewiduje uzupełnienie raportu lub zastąpienie tego innym raportem – mówił ekspert. Tymczasem raportu ostatecznego podkomisji A. Macierewicza brak.
- Jednym z mitów, który krąży (przynajmniej ja taki słyszałem) jest to, że to kancelaria premiera doprowadziła do rozdzielenia wizyt. Jakby nie było rozdzielenia wizyt, nie byłoby katastrofy. To nie jest prawda. Organizacją tych obchodów i tej całej delegacji zajmowała się Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, czyli sekretarz generalny tej rady. I to jemu to scedowano żeby przygotować tę wizytę. (…) My zaproponowaliśmy, jako państwo rozdzielenie wizyt, ale nie kancelaria prezydenta, ani kancelaria premiera – dodał M. Lasek.
JAKIE WARUNKI DO NAUKI STWORZONO PILOTOM?
Inżynier mówił również sporo o 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, który kiedyś zajmował się przewożeniem ważnych osobistości. Do pułku tego należał samolot Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem.
- W momencie startu tylko jeden z czterech członków załogi miał ważne uprawnienia. (…) Dowódca samolotu ostatni raz wykonał podejście do lądowania według takiego systemu (archaicznego zresztą), który był w Smoleńsku pięć lat wcześniej, a powinien co cztery miesiące na typie, na którym lata. (…) Ten pułk był świetny w latach 90. Wtedy z prezydentem, czy premierem latał dowódca. Do pułku przychodzili piloci myśliwscy po 5, 10, 12 latach służby. Każdy kolejny rząd, gdy były potrzebne pieniądze to obcinał na armii. (…) Zaczęło brakować pieniędzy na loty treningowe, na kupno nowych samolotów (choć nie samolot zawiódł w Smoleńsku), na więcej załóg, które mogłyby pełnić na zmianę funkcje – powiedział M. Lasek.
Dodał, że piloci zaczęli odchodzić, bo za bramą czekały firmy prywatne, które dawały pięciokrotnie czy może nawet siedmiokrotnie większe wynagrodzenie. Na ich miejsce zaczęto przyjmować pilotów, których szkolono coraz szybciej.
- Od tego zależało, czy ten pilot, który już jest, instruktor dostanie zgodę na pójście już do cywila. Na koniec do tego pułku trafiła grupa pilotów prosto po szkole w Dęblinie. Rzeczywiście dobrej szkole z tradycjami, ale to byli chłopcy, którzy dopiero wyszli ze szkoły. Oni musieli się jeszcze nauczyć tego rzemiosła lotniczego i trafili do pułku, a w pułku już działo się źle – wskazywał.
Jak podkreślił w liniach lotniczych, jak LOT każdy pilot niezależnie od tego, czy ma 1500 godzin, czy 200 godzin, czy 20000 godzin wylatanych dwa razy w roku ma sprawdzian na symulatorze.
- U nas nie można było od 2007 roku szkolić się na symulatorach Tu-154. To jest podstawowe narzędzie. Jak w maju 2010 roku zobaczyłem po katastrofie wypowiedź jednego z naszych generałów, który na pytanie dziennikarza „Dlaczego nie szkolicie się na symulatorach?” powiedział – „My mamy równie dobry, a może nawet lepszy system szkolenia, to jest szkolenie pieszo-latając”. Na czym to polega? Załoga idzie do kokpitu, siada sobie i udaje, że leci. Samolot jest wyłączony. (…) Nie ma odwzorowania rzeczywistości w tym, nie ma metodyki, nie ma niczego – mówił i dodał, że taki system stosowano w czasie wojny w Wielkiej Brytanii, gdy nasi lotnicy jeździli na rowerach i udawali, że lecą w formacji.
KRZAKI, CHASZCZE I NOWOCZESNOŚĆ W ROSYJSKIM WYDANIU
- Lotnisko było od 5 kwietnia według strony rosyjskiej przygotowane do przyjęcia lotów specjalnych. Obowiązek przygotowania lotniska spoczywał na stronie rosyjskiej. Wydali odpowiedni dokument, ile jest on wart zaraz państwo zobaczycie, ale się pod tym podpisali. Można pokazać pewnego rodzaju odpowiedzialność strony rosyjskiej za fatalne przygotowanie lotniska, które przez ileś czasu było niesprawnym lotniskiem, wyłączonym z użytkowania. (…) Jak wyglądało to lotnisko? Po lewej stronie widzicie światła podejścia. Zarośnięte różnymi gałęziami. Tu już sierpień 2010, już widać, że są inne rampy, już są inaczej ustawione, już nie ma tych drzew, są wykarczowane. W sierpniu, czy lipcu 2010 roku podjęto decyzję, że przywraca się to lotnisko do eksploatacji. (…) Jak myśmy Rosjanom wytknęli, dlaczego w raporcie MAK-u nie napisali nic o fatalnym przygotowaniu tego lotniska, oni najpierw nie wiedzieli co powiedzieć. Powiedzieli, że oni (polscy piloci – przyp. red.) taka była mgła, że nie widzieli tych świateł. Bada się przygotowanie lotniska, a nie to, co w danej chwili pilot mógł zobaczyć. Wiem, dlaczego oni się tego trochę bali. Oni trzy dni wcześniej tam przyjęli Putina. Na takim lotnisku, jakby napisali, że oni go tam przyjęli to ja myślę, że byłoby niewesoło – wskazywał inżynier, pokazując na zdjęciach najbardziej „nowatorski”, rosyjski sposób usadowienia świateł.
- To jest rosyjski bałagan, który był tam w Smoleńsku. Strona rosyjska powiedziała, że przygotowała lotnisko. Nasz BOR powinien je sprawdzić i nie zrobił tego dobrze – sugerował Lasek.
O CZYM ROZMAWIALI?
- Słynna rozmowa świętej pamięci prezydenta ze swoim bratem. Wszyscy o tym wielokrotnie podejrzewam dyskutujemy w domu. Mamy różne na ten temat zdania. Nie wiemy, co w tej rozmowie było. Występowaliśmy zarówno do operatora, który zapewniał łączność satelitarną jak i do wszystkich służb, które mogliśmy prosić i powiedziano, że nie ma tej rozmowy nagranej, ale być może jest, ale nigdy nie wyjdzie. Łączność satelitarna, rozmowa prezydenta z bratem, czy kogokolwiek innego, to jest nic w porównaniu z miliardami dolarów, które są transferowane poprzez łączność satelitarną, bardzo często z jakichś państw afrykańskich, czy Bliskiego Wschodu gdzieś tutaj do Londynu, czy na giełdę, czy gdziekolwiek indziej – powiedział Maciej Lasek o tajemniczej rozmowie braci Kaczyńskich.
- Załoga wie, że jest kiepska pogoda, mówi trzeba powiadomić prezydenta, albo organizatora, co dalej robimy, gdzie i na jakie lotnisko zapasowe polecimy. W związku, z czym proszą szefową pokładu i informują, że jest kiepska pogoda i trzeba będzie coś wymyślić. Za chwileczkę wchodzi dyrektor protokołu dyplomatycznego (Mariusz Kazana – przyp. red.) i pilot mówi: „Panie dyrektorze wyszła mgła w tej chwili i w tych warunkach, które są obecnie nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie”. Załoga wiedziała, że jest kiepsko, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego jednak kontynuowała podejście, bo było to nieracjonalne. (…) Dyrektor Kazana dostaje informację, gdzie są lotniska zapasowe, ile jest paliwa, jak długo można wisieć w powietrzu. W tym czasie trwa rozmowa św. pamięci prezydenta ze swoim bratem. Zanim dyrektor Kazana wychodzi z kokpitu i idzie do salonu prezydenta rozmowa się skończyła – powiedział ekspert.
Jego zdaniem prezydent (którego decyzji M. Lasek broni) miał prawo, ale nie miał obowiązku wybrać lotniska zapasowego. Pewnie, gdyby wybrał ułatwiłby sprawę załodze, ale przepisowo nigdzie nie ma zapisu, że pierwszy pasażer musi wybrać takie lotnisko.
W krytycznym momencie lotu widoczność wynosiła jedynie około 200 metrów. To niewiele nawet, gdy prowadzi się samochód osobowy.
- Oni lecieli 270 na godzinę, czyli 75 metrów w ciągu sekundy, odległość 200 metrów przebywali w niecałe 3 sekundy, 78-tonowym samolotem, który jak doda się gazu lub ściągnie się stery to on nie reaguje natychmiast – powiedział M. Lasek.
- Nasza załoga była (w pewnym momencie – przyp. red.) przez długi czas nad ścieżką i Rosjanie to tłumaczyli tym, że ścieżka była źle namalowana, na tym radarze, którym ten rosyjski kontroler się posługiwał. Tak ordynarnego kłamstwa to już dawno nie widziałem. (…) Ci kontrolerzy rosyjscy też popełnili całą serię błędów. Oni powinni zamknąć lotnisko to jest raz, dwa oni nawet w rozmowach ze sobą powiedzieli, że mają problem żeby zobaczyć ten samolot. Tam były krzewy, drzewa one też zasłaniały sygnał – informował Maciej Lasek.
TO BYŁA BEZWARUNKOWA KOMENDA
- Jest takie urządzenie TAWS. I nagle pojawiła się informacja „terrain ahead”, czyli ziemia przed tobą. To jest dosyć skomplikowane, ponieważ tego lotniska nie było w bazie danych, a piloci nie przygotowali dobrze tego urządzenia, nie wcisnęli jednego guzika, więc to zaczęło krzyczeć. Po chwili, po jakimś czasie oni go zgłuszyli przestawiając jeden z wysokościomierzy na inne ciśnienie. (…) Dochodzą do minimum 100 metrów i pojawia się komunikat „pull up”. To jest komenda bezwarunkowa. Najpierw wykonuj, a potem zastanawiaj się, co się stało. Czy źle pilotowałeś? Czy źle ustawiłeś urządzenie? Tych pull up-ów było więcej – zaznaczył inżynier.
- Ci panowie z Casy, którzy lecieli i zginęli w 2008 roku oni sobie dla odmiany wyłączali swoje urządzenie, żeby nie gadało, bo im przeszkadzało ciągle, bo ich nikt nie przeszkolił na to urządzenie. (…) Nie ma czegoś takiego jak niedostosowane lotnisko do urządzenia. Te urządzenia są stosowane na całym świecie – dodał.
TRAGICZNY SPLOT ZDARZEŃ
- Był taki mit, że załoga zeszła i podjęła decyzję na prawidłowej wysokości. Jest kilka minimów. Lotnisko ma swoje minimum, samolot swoje. Pilot miał wpisane w dokumentacji minimum 100 metrów podstawy chmur i 1200 metrów widzialności. (…) Regulamin lotów, biblia w lotnictwie wojskowym, podstawowy przepis, który obowiązuje wszystkich pilotów wojskowych mówi, że obowiązuje to minimum, które wystąpi najwcześniej – powiedział Maciej Lasek.
Przypomniał, czym jest tzw. minimalna wysokość zniżania. - Dochodzi do tej wysokości (pilot – przyp. red.) nie widzi ziemi, przechodzi do lotu poziomego, dalej nie widzi ziemi, jest w takiej odległości od lotniska, że musi odejść na drugi krąg. (…) Ten wąwóz przed lotniskiem w Smoleńsku miał 50 metrów głębokości – tłumaczył zebranym.
Mówił również o nieudanej próbie lądowania rosyjskiego Iła-76, który próbował wylądować przed Polakami.
- Na wysokości 39 metrów względem poziomu lotniska, ale 91 względem ziemi według radiowysokościomierza dowódca mówi odchodzimy na drugie zajście. Za chwilę drugi pilot mówi odchodzimy (samolot jest już niżej). (…) Gdyby teren się nie wznosił, pewnie by wszystko ominęli, odlecieliby i nieszczęścia by nie było, ale był ten wąwóz – nawiązał do tragicznego splotu zdarzeń gość Klubu Obywatelskiego Zawiercie.
CZY BRZOZA MOŻE PRZECIĄĆ SKRZYDŁO?
- Kiedyś słuchaliśmy wypowiedzi niektórych członków podkomisji, wcześniej zespołu parlamentarnego, który współpracował z posłem Macierewiczem. Jak zadaliśmy pytanie, dlaczego brzoza się złamała to ktoś powiedział, był wybuch, bo samolot oczywiście leciał nad brzozą, a szczątki tego samolotu przełamały tę brzozę. Nie wiem, jaką musiałyby mieć energię – wątpi dr Maciej Lasek.
W czasie spotkania M. Lasek próbował odpowiedzieć na wiele pytań. Czy brzoza lub jakiekolwiek inne drewno może przeciąć skrzydło? Zdaniem eksperta tak. Pokazał on eksperyment, gdzie 49-tonowy samolot zdarza się ze słupami telegraficznymi mającymi 30 centymetrów. Słupy się łamią, ale skrzydła także się odcinają. W dalszej części dr Lasek nawiązał również do oderwanych drzwi samolotu.
- Jak będzie wybuch w środku kadłuba to przecież nie polecą i wbiją się tak jak te tutaj na sztorc po dłuższej krawędzi tylko polecą w bok – przekonywał.
- Polscy pirotechnicy, którzy byli w Smoleńsku pobrali 700 próbek dla prokuratury, przebadali je tutaj w Polsce (…). Nie ma śladów materiałów wybuchowych. Ja już nie mówię, że nie ma odkształcenia charakterystycznego – wskazywał Maciej Lasek.
Kolejne w Częstochowie
Jeżeli ktoś chciałby spotkać się z doktorem Maciejem Laskiem i zadać mu swoje pytania, a nie był w stanie spotkać się z nim w Zawierciu, to nic straconego. W najbliższy poniedziałek (23 kwietnia) spotkanie z inżynierem odbędzie się w sali Regionalnego Ośrodka Kultury w Częstochowie przy ul. Ogińskiego 13a. Spotkanie w ramach projektu Akademia Obywatelska poseł Izabeli Leszczyny. Początek o 17.00. Wstęp wolny.
Monika Polak-Pałęga
Napisz komentarz
Komentarze