- Przed posesją mam kiosk, a przed nim jest parking. Miasto organizowało zbiórkę odpadów wielkogabarytowych. Wystawiłem więc krzesła i opony, ale w pewnym momencie straciłem nad tym kontrolę, bo do moich odpadów zaczęli dorzucać odpady inni. Teraz przed posesją mam sporą stertę samochodowych zderzaków, które nie są zaliczane do odpadów wielkogabarytowych, więc nie zostały sprzątnięte. Przy okazji takiej zbiórki ludzie po prostu pozbywają się wszystkiego, szkoda tylko, że moim kosztem. Wiem, kto to zrobił i chciałem, aby to usunął. Po prostu wiem, kto prowadzi taką działalność. W efekcie zadzwoniłem po Straż Miejską, ale mnie zbyli, więc zadzwoniłem na policję. Owszem przyjechał dzielnicowy, ale ten też stwierdził, że to nie jego sprawa i kazał znowu dzwonić po Straż Miejską. Strażnicy przyjechali, porobili fotki i poszli. Niestety ja muszę te śmieci usunąć, bo inaczej to ja dostanę mandat. Odpady leżą bowiem na nieruchomości, która jest moją własnością i nie jest ważne, że ktoś mi te odpady podrzucił. Jak to jest, że normalny obywatel nie może wyegzekwować swoich praw – żali się mieszkaniec ulicy Okrzei w Myszkowie.
Przepychanka między mieszkańcem, a Urzędem Miasta trwała kilka tygodni i nic nie wskazało na to, aby podrzucone śmieci miasto uprzątnęło. Tak jak w przypadku każdego innego dzikiego wysypiska na prywatnej posesji (o których niejednokrotnie pisaliśmy na łamach Gazety Myszkowskiej) – odpowiada jej właściciel. Prawo w tym zakresie jest jednoznaczne. - Niestety w tym zakresie ustawa o odpadach ( Dz.U, z 14 grudnia 2012r.) jasno reguluje zasady odbioru odpadów. Gmina zabezpiecza odbiór odpadów komunalnych czyli, odpadów wytworzonych lub przetworzonych w gospodarstwie domowym ( art.3 ust.7 Ustawy). Odpad wielkogabarytowy w postaci części samochodowych do takich nie należy. Ich uprzątnięcie należy do właściciela posesji. Gmina w tym zakresie nie ma podstaw prawnych by pomóc mieszkańcowi i postąpić inaczej. Osobną sprawą jest ocena owego postępowania. Trudno znaleźć odpowiednie słowa na określenie owego zajścia. Przykrym jest, że człowiek wobec człowieka zachowuje się w ten sposób – tłumaczy Małgorzata Kitala-Miroszewska, rzecznik prasowy UM w Myszkowie.
Patrząc na cała sytuację z pozycji obserwatora całego zamieszania, najłatwiej i najtaniej by było pod osłoną nocy „oddać” śmieci sąsiadowi. Tylko problem polegał na tym, że sprawa zabrnęła zbyt daleko i każde rozwiązanie obarczałoby winą właściciela nieruchomości, na której śmieci się znalazły. Jednak we wtorek 17 października Straż Miejska niespodziewanie zjawiła się na posesji przy ulicy Okrzei. – Powiedzieli mi, że te zderzaki posprzątają, ale mówili też, aby więcej nie śmiecić, tak jak ja byłbym winien tej sytuacji. Zresztą dziwne by było, żebym sobie sam zaśmiecał własny parking. Przecież dokładnie wiedzą, kto to zrobił, choć nikt nikogo za rękę nie złapał. Szczerze mówiąc jestem zmęczony całą tą sytuacją, ale cieszę się jednocześnie z pozytywnego finału – mówi mieszkaniec ul. Okrzei.
Co się nagle stało, że miasto zdecydowało się na posprzątanie podrzuconych odpadów? - Brak prawnych rozwiązań nie zwolnił nas jednak z przeprowadzenia postępowanie, skąd owe odpady mogą pochodzić. Okoliczne warsztaty samochodowe wykazały się umowami
i rachunkami na utylizację tego typu odpadów. Wobec czego, w trosce o ochronę naszych lasów i wychodząc niejako naprzeciw właścicielowi posesji, który zostałby podwójnie ukarany – raz, że ktoś posłużył się jego terenem, a dwa –ponosząc koszty wywozu za nie swoje śmieci, w drodze wyjątku, odpady zostały przez nas zabrane. Z właścicielem posesji Straż Miejską przeprowadziła rozmowę nt. dozoru własnej posesji, a w przyszłości stawiamy na bardziej wnikliwy monitoring. Ten raz nie czyni wyłomu w zasadzie i Gmina nie będzie odbierać tego typu odpadów – tłumaczy rzecznik.
Ewelina Kurzak
Napisz komentarz
Komentarze