(Żarki) Tysiąc złotych nagrody zapłaci Jerzy Grębus, pszczelarz z Żarek, dla tego, kto pomoże mu w odnalezieniu skradzionych uli. Kradzież w swojej pasiece zauważył w czwartek 3 marca. O zdarzeniu powiadomił policję, która szuka sprawcy bądź sprawców przestępstwa. Złodzieja pan Jerzy próbuje odszukać także „na własną rękę”. Stąd jego apel. – To zrobiła osoba, która się na tym zna. Pewnie też pszczelarz, choć ja określę go mianem pseudo pszczelarza. Z 45 stojących w pasiece uli wybrał tylko te, które są typu tzw. wielkopolskiego, prawdopodobnie by ramki pasowały mu do jego uli. Jestem w stanie rozpoznać swoje ule, ramki, które robiłem własnymi rękami, nawet swoje pszczoły poznam, jeśli ktoś wskaże mi, gdzie mogą się znajdować – zapewnia Jerzy Grębus.
Z Jerzym Grębusem spotykamy się przy pasiece, w której doszło do kradzieży, położonej w starym, nieco już „zdziczałym” sadzie na granicy Żarek i Jaworznika. Pan Jerzy to prawdziwy człowiek z pasją, który choć w całej sprawie jest pokrzywdzony, to jednak nie życzy źle złodziejowi. – Proszę napisać, bo może on to będzie czytał, że życzę mu, żeby mu się te moje pszczoły dobrze chowały. Bo on pewnie swoje zaniedbał i zmarnował i dlatego przyszedł po moje – uważa Jerzy Grębus. Wydawać się może, że bardziej martwi się nie samą stratą wycenioną przez policję na ponad 2 tysiące złotych, a tym, jak zniosły „przymusowe przenosiny” jego ukochane owady. – Wtedy było zimno, boję się czy im się nic nie stało podczas tej kradzieży – mówi. I zaraz dodaje: - Gdyby to się stało latem, po oblocie, i gdyby trafiły nie dalej jak dwa kilometry stąd, to by wróciły. A tak, po zimie to one wszystko „zapomniały”. Ja też nie bywam tu codziennie, bo nie chcę im przeszkadzać w „budzeniu się”. Pszczoła, jak się ją będzie niepokoić, to może nawet biegunki dostać. A moje pszczoły były podkarmione, zdrowe – wzdycha pszczelarz z Żarek. – Pszczoły w tym miejscu mam od 28 lat. Z drogi ich nie widać. Ktoś musiał zatem wiedzieć, że są tu ule. W sumie miałem ich tu 45, teraz o sześć mniej, bo tyle ukradł złodziej. Wybrał tylko te typu wielkopolskiego. Tylko stojaki i daszki po nich pozostały. Oczywiście ukradł ule razem z pszczołami. Gdyby przyszło co do czego, to ja jestem w stanie rozpoznać i ule i moje pszczoły. Bo domy dla owadów robiłem własnymi rękami, znam też moje królowe matki, bo każda z nich ma swój numer i „paszport”. To konieczne, żeby dostać dopłaty z Unii Europejskiej. Unia dopłaca do zakupu sprzętu pasiecznego, lekarstw dla pszczół, 4 – 5 odkładów pszczelich (to te wspominane już ramki z pszczołami – przyp. red.), także dotuje zakup pszczelich matek. Ja też dostaję dotacje, jako pszczelarz zrzeszony w Polskim Związku Pszczelarskim. Mamy lokalne koło w Żarkach, spotykamy się regularnie w niedziele. Jest nas przeszło 30 i niestety, żaden z nas nie ma następców – mówi Jerzy Grębus, a w jego głosie słychać w tym momencie lekki smutek.
Jego samego pasją pszczelarską zaraził wujek. Mały Jerzyk miał 7 lat kiedy otrzymał od niego pierwsze własne pszczoły. – Przed wojną wujek handlował miodem z Żydami, a w czasie okupacji dzięki pszczołom nie musiał tak obawiać się Niemców. Wujek zawsze mówił, że dzięki pszczołom przeżył wojnę. Bo Niemcy też miodu potrzebowali i wujek musiał oddawać tak jakby „kontyngenty”. To działało na jego korzyść. Dostawał talony na taki specjalny żółty cukier, po który jeździł do Częstochowy. W pasiece mam jeszcze jeden ul, choć bez pszczół, który robił wujek. A jeszcze powiem, że dużo swoich uli to wujek zrobił ze skrzynek po …amunicji – w opowieści Jerzego Grębusa znów słychać wielką pasję. Widać, że o swoim hobby mógłby opowiadać i długo i ciekawie. – Nie wiem czy odzyskam te moje pszczoły. Chyba nie. Czy mi szkoda? Pewnie, że tak. Jakby pan miał parę butów i jeden panu ukradli, też byłoby panu szkoda. Ale niech tam. Najważniejsze, żeby im tam u tego nowego „właściciela” dobrze było. Żeby ich nie zmarnował – mówi pszczelarz.
Jeśli ktoś mógłby pomóc w odnalezieniu sprawcy kradzieży prosimy o kontakt z naszą redakcją (tel. 34/313-71-20). Będziemy pośredniczyć w kontakcie z Jerzym Grębusem.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze