(Myszków) Do około 30-letniego mężczyzny, który zasłabł na kanapie rodzina wzywa pogotowie. Po mniej więcej 10 minutach karetka dociera na miejsce w okolice ulicy Sikorskiego, jednak mężczyzna już nie żyje. Problem w tym, że karetka powinna dotrzeć w ten rejon w czasie o połowę krótszym. Nie dotarła, bo dyżurująca wtedy lekarka opuściła budynek pogotowia ratunkowego i poszła do szpitala, czego robić nie powinna. Karetka stała pod szpitalem około 5 minut, a zespół szukał „zaginionej” w budynku kobiety. Czy te minuty zaważyły na życiu człowieka? Dziś trudno powiedzieć, rodzina nie zażądała sekcji zwłok i trudno się dziwić, bo o tej sprawie, która miała miejsce w połowie maja, mało kto wiedział. Problem udało się na kilka miesięcy skutecznie zamieść pod dywan. Dyrekcja szpitala do dziś unika wyjaśnień.
16 maja 2015 roku, która godzina - nie wiemy, bo szpitalna zmowa milczenia trwa. Dyspozytor pogotowia przyjmuje zgłoszenie o mężczyźnie – około 30-letnim, który zasłabł w domu, na kanapie. Wysyła do pacjenta karetkę – taką, na „pokładzie” której znajduje się lekarz. Ratownicy są gotowi do wyjazdu, wsiadają do samochodu. Niestety brakuje lekarki, która opuściła siedzibę pogotowia, znajdującą się tuż za szpitalem, przy budynku w którym gabinety ma dyrekcja SP ZOZ. Z ustaleń wynikało, że poszła sobie do szpitala. Podobno odbywała spotkanie z lekarzem, a może wybrała się na plotki do koleżanek, a może dostała biegunki lub wymiotowała. Nieważne – nie znamy powodu opuszczenia stanowiska pracy. Dyrekcja szpitala milczy. Żaden z tych powodów nie był odpowiedni do wyjścia z budynku pogotowia. Karetka pod szpitalem stoi ok. 5 minut. Wszyscy szukają dyżurującej lekarki. Znalazła się, karetka wyjeżdża. Do docelowego miejsca – prawdopodobnie w okolice ulicy Sikorskiego dojeżdża w około dziesiątej minucie. W takim czasie od wezwania – jak tłumaczył nam w ubiegłym roku dyrektor szpitala Jacek Kret – karetka dojeżdża na koniec leśnego duktu na Osińskiej Górze… Gdy lekarka z ratownikami dociera do mężczyzny, ten już nie żyje. Podjęta próba reanimacji nie przynosi skutku. Za późno. W szpitalu po zdarzeniu wrzało. Lekarka została zawieszona i nie może dyżurować w pogotowiu. Rodzina miała złożyć skargę, ale została od tego odwiedziona – to niestety niepotwierdzona informacja, ponieważ nie udało nam się skontaktować z bliskimi zmarłego. Pracownicy szpitala milczą. Udało nam się dotrzeć do jednej osoby, która opowiada nam o całym zajściu, ale w obawie o utratę pracy, prosi o anonimowość. O zdarzeniu dowiedzieliśmy się po ostatnim posiedzeniu Komisji Rewizyjnej działającej przy Radzie Powiatu, które odbyło się 25 sierpnia br.
- Mam pytanie do pana dyrektora (do dyrektora ds. ekonomicznych szpitala Jana Dyrki – przyp. red.), bo słyszałem taką plotkę i chciałbym, żeby pan dyrektor coś na ten temat powiedział. Chodzi o karetkę pogotowia, że podobno było zgłoszenie, i że była szukana pani doktor po całym szpitalu. Czy to prawda, że jest sprawa u prokuratora? – zapytał radny Jarosław Kumor.
- Tematu nie znam. Pytanie proszę skierować do Naczelnej Lekarz Szpitala. Ja nie umiem odpowiedzieć. Nie znam sprawy. Nie dotarła taka informacja do mnie. A kiedy to było? – odpowiedział pytając Jan Dyrka.
- Słyszałem, że chyba w tym miesiącu – wyjaśnia radny Kumor.
- Nie jest mi to znane – odpowiada Jan Dyrka.
Zdarzenie miało miejsce nie w sierpniu, a w połowie maja. W sprawie śmierci mężczyzny Prokuratura Rejonowa w Myszkowie prowadziła rutynowe postępowanie wyjaśniające.
- Mamy zarejestrowaną jedną sprawę dotyczącą nieumyślnego spowodowania śmieci Rafała N. Ta sprawa zakończyła się wydaniem postanowienia o odmowie wszczęcia śledztwa w dniu 26.05.2015 r. Nikt nie kwestionował tu żadnych ustaleń. Renata J. była lekarzem dyżurnym. Nikt z rodziny nie kwestionował przyczyny zgonu. Prawdopodobną przyczyną zgonu było zatrzymanie akcji serca, bo nikt sekcji zwłok nie wykonywał. Rodzina nie wnosiła o jej przeprowadzenie. A nie było podejrzenia co do przestępczego spowodowania śmierci – wyjaśnia Prokurator Rejonowy Jan Teodorczyk.
- Czy karetka zajechała na miejsce, gdy mężczyzna nie żył? – pytamy.
- Z tych materiałów, które mam w sprawie nie wynika, bo jest to relacja funkcjonariusza policji, który był na miejscu zdarzenia i relacjonuje w jakich okolicznościach doszło do zdarzenia. Z informacji które mam wynika, że denat leżał na kanapie; zasłabł, spadł z tej kanapy i powiadomiono pogotowie ratunkowe. Podjęto próbę reanimacji, która zakończyła się niepomyślnie – wyjaśnia prokurator, a my przedstawiamy informacje, do których udało nam się dotrzeć.
- Nie znam zupełnie tych okoliczności dotyczących jej wyjazdu (karetki) na miejsce tego zdarzenia. W chwili obecnej nie da się nic więcej ustalić. Nie było przeprowadzonej sekcji zwłok, rodzina o to nie wnosiła. Nie miała żadnych zastrzeżeń co do pracy pogotowia ani co do przyczyn zgonu. Dlatego nie były wykonywane w tej sprawie żadne inne czynności – dodał prokurator J. Teodorczyk.
To, że rodzina nie wnosiła o sekcję zwłok wcale nas nie dziwi. Może zwyczajnie nie wiedzieli o tym co tak skrzętnie ukrywała przez wiele miesięcy dyrekcja szpitala. Kto mógł wiedzieć, że dyżurująca lekarka opuściła miejsce pracy? Dziś możemy tylko gdybać, bo nie znamy przyczyny śmierci mężczyzny, ale może te 4-5 minut uratowałoby mu życie. Dlaczego zatem nikt nie badał okoliczności tego zdarzenia?
- Mamy tu sprawę zgonu. W sprawie zgonu interesuje nas (prokuraturę – przyp. red.) tylko czy zgon nastąpił w wyniku przestępstwa czy w sposób naturalny bez udziału osób trzecich. To było przedmiotem postępowania i to było badane. Tu nie ma żadnych podejrzeń, że zgon nastąpił w wyniku przestępstwa. Nie toczy się żadna sprawa odnośnie zachowania lekarza, karetki pogotowia czy załogi karetki pogotowia, która była na miejscu zdarzenia, bo nie było nikogo, kto mógłby to kwestionować. Żeby móc wypowiadać się w kwestii czy opóźnienie miało jakikolwiek wpływ na zgon, musiałaby być przeprowadzona sekcja zwłok tej osoby i musiałaby być ustalona pierwotna przyczyna zgonu. Może się okazać, że ze wstępnych relacji, ustaleń wynika, że przyczyną śmierci było zatrzymanie akcji serca, ale to mogła być niewydolność krążeniowo-oddechowa i inne mogły być przyczyny niezwiązane zupełnie z czasem dojazdu karetki do miejsca zdarzenia. Nie da się tego w ten sposób ocenić. Te wszystkie dywagacje po fakcie nie mają żadnego znaczenia. Nie wiem od kogo państwo macie te informacje. Wypowiadanie się czy te 3 minuty czy to 5 minut mogły mieć wpływ na śmierć w tej sprawie na tym etapie jest nieuprawnione, bo nie znamy przyczyny zgonu. Przyczyna zgonu mogła być zupełnie inna – wyjaśnił prokurator J. Teodorczyk.
- Czy dyrektor szpitala znając okoliczności tego zdarzenia powinien powiadomić organy ścigania o możliwości popełnienia przestępstwa przez lekarkę, która opuściła miejsce pracy i dopuściła się tym samym zaniedbania? – pytamy.
- Tu jest kwestia taka czy zaniedbania, o których wie dyrektor szpitala mają charakter służbowy i pracownik ponosi odpowiedzialność dyscyplinarną, czy mogłyby nosić znamiona przestępstwa. W drugim przypadku ma obowiązek nas zawiadomić. Jeśli doszło do zaniedbań dyscyplinarnych wówczas nie ma obowiązku zawiadamiania prokuratury. Prokuraturę interesuje tylko ten moment, gdy zaistnieje podejrzenie popełnienia przestępstwa. Wtedy dyrektor jeśli ma takie wiadomości powinien nas powiadomić – zakończył prok. Jan Teodorczyk.
9 września wysyłamy drogą elektroniczną pytania do dyrektora szpitala Jacka Kreta z prośbą o wyjaśnienie okoliczności tego zdarzenia: Czy to prawda, że z powodu opuszczenia stanowiska pracy przez dyżurującą lekarkę Renatę J. karetka nie wyjechała w porę na wezwanie? Kiedy miało miejsce to zdarzenie? Co było powodem zniknięcia lekarki? Czy udało się ją odnaleźć? Czy znajdowała się na terenie szpitala? Czy mężczyzna, do którego karetkę wezwano, zmarł? Jak lekarka tłumaczyła fakt opuszczenia stanowiska pracy? Czy wyciągnięto konsekwencje służbowe w stosunku do Renaty J.? Jakie? Czy rodzina złożyła skargę?
Z początkiem tego tygodnia dowiadujemy się, że dyrektor szpitala Jacek Kret złożył rezygnację z pracy. Pytania wysyłamy ponownie, tym razem do Naczelnej Lekarz Szpitala – do której skierował radnego Kumora Jan Dyrka. We wtorek 15 września dzwonimy do Doroty Kaim-Hagar. – Pani dyrektor ma teraz spotkanie, ale zapytam czy mogę panią połączyć, proszę poczekać – informuje nas sekretarka szpitala i po chwili dodaje: - Niestety nie mogę pani połączyć, pani dyrektor przekazała, że ma spotkanie. A odpowiedzi kiedy udzieli na przesłane pytania niestety nie wiem.
Do tematu na pewno wrócimy, gdy dyrekcja szpitala odpowie wreszcie na nasze pytania. A może rodzina zmarłego mężczyzny postanowi jednak walczyć o sprawiedliwość?
Katarzyna Kieras
Napisz komentarz
Komentarze