W cieniu rozstrzygnięć Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, rodziny pomordowanych w Katyniu polskich oficerów czczą pamięć swych bliskich. Od czasu kiedy strzałem w tył głowy kończono okres ich wschodniej niewoli mijają w tym roku 72 lata. Halina Makieła dopiero w 1992 roku oficjalnie dowiedziała się, że w jednym z Katyńskich dołów odnaleziono ciało jej ojca.
Pani Halina pochodzi z Zawiercia, większość czasu spędza jednak z najbliższą rodziną – synem, synową i wnuczkami w Żarkach Letnisku. Tu też umówiliśmy się z nią na spotkanie i rozmowę o jej ojcu, poruczniku Stanisławie Bieńkowskim, postaci nietuzinkowej i wielce dla Polski zasłużonej. Urodził się 13 kwietnia 1902 roku. Trzeba trafu, by dzień jego urodzin, Sejm RP ustanowił w 2007 roku Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.
„NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI, TO TWOJA RYWALKA”
W obronie ojczyzny Stanisław Bieńkowski chwycił za broń już jako osiemnastolatek, w 1920 roku. Z ochotniczą grupą harcerską brał udział w obronie Warszawy oraz kontrofensywie wojsk polskich w okolicach Lublina i Hrubieszowa. - Ulubioną piosenką taty była „Bywaj dziewczę zdrowe”. To idzie tak: „Bywaj dziewczę zdrowe, Ojczyzna mnie woła. Idę za Kraj walczyć wśród rodaków koła. I choć przyjdzie ścigać jak najdalej wroga, nigdy nie zapomnę, jak mi jesteś droga. Po cóż ta łza w oku, po cóż serca bicie? Tobiem winien miłość, a Ojczyźnie życie. Pamiętaj, żeś Polka, że to za Kraj walka, Niepodległość Polski to twoja rywalka”. I tak właśnie było. Mama mówiła, że u taty zawsze pierwsza była Ojczyzna, dopiero na drugim miejscu żona – wspomina Halina Makieła. Jej tato z zawodu był nauczycielem. Uczył języka polskiego i historii w Szkole Powszechnej nr 2 w Zawierciu, w której też był zastępcą komendanta Hufca Zawiercie Chorągwi Zagłębiowskiej w stopniu harcmistrza. W sierpniu 1939 roku jako oficer rezerwy został zmobilizowany do 75 pułku piechoty. Uczestniczył w wojnie obronnej, a z 23 Górnośląską Dywizją Piechoty przebył cały szlak bojowy. Po 20 września na wschodnich obszarach RP trafił do niewoli sowieckiej i został osadzony w obozie w Kozielsku. Rodzina otrzymała stamtąd tylko jeden, jedyny list datowany na 24 listopada 1939 r.
„JESTEM TU ZUPEŁNIE BEZPIECZNY”
– Kiedy tata szedł na wojnę miałam trzy lata. Wtedy widziałam go po raz ostatni, w sierpniu 1939 roku. Kiedy trafił do Kozielska mama dostała jeden, jedyny list - mówi pani Halina, która jego kopię i zdjęcie taty przechowuje jako jedne z najcenniejszych pamiątek. Lekko drżącym z emocji głosem odczytuje skreślone ręką ojca słowa, choć wydaje się, że zna na pamięć każde słowo. Że mogłaby go czytać z zamkniętymi, teraz lekko załzawionymi oczami. – „Droga Kaziu!” – tak tata zawsze zwracał się do mamy – wyjaśnia. –„Przebywam w ZSRR (Rosji), czuję się dobrze, jestem zupełnie zdrów. Myślę często o Tobie i tęsknię za Tobą i dziećmi. Co słychać u Was? Jak zdrowie Twoje , Kaziu, rodziny i dzieci? Niepokoję się o Wasz los. Rozmawiamy tu często o Was i o naszych trzech posadach nauczycielskich, czy one jeszcze wolne, o szkole i pracy” – tu pani Halina przerywa czytanie i wyjaśnia: – Ich trzech tam było z Zawiercia, tata, pan Serkies i pan Gubała. Stąd te trzy posady nauczycielskie w liście. Dalej jest w nim: „Odpisz mi jak najprędzej gdzie jesteś i jak żyjecie. Odpisuj tylko na moje listy, pisz krótko i tylko o sobie i rodzinie”. Pani Halina znów przerywa czytanie i wskazuje na podkreślone w liście słowa „tylko na moje” i „krótko”. – Myślę, że to mógł być efekt jakiejś rosyjskiej cenzury – snuje domysły. Z listu bije wielka troska o pozostawione w kraju dzieci. – Powiedz dzieciom, to jest Kazikowi i Halince, że myślę zawsze o nich. Ty Kaziczku bądź grzeczny, słuchaj mamusi, ucz się dobrze i opiekuj Halinką. Kaziu, a Ty pamiętasz o sobie, prawda? I dbasz z drowie własne i dzieci? Bo przecież zastępujesz im ojca i matkę. O mnie bądź spokojna – jestem tu zupełnie bezpieczny i zdrowy – pisał do rodziny po raz pierwszy i ostatni Stanisław Bieńkowski.
„MAMA UMIERAŁA WIERZĄC, ŻE TATA ŻYJE”
- Nie wiem czy mama odpisała na ten list – nie ma pewności Pani Halina. - Byłam wtedy bardzo mała. Trudno mi powiedzieć, wydaje mi się, że tak. Po wyzwoleniu mama usiłowała dowiadywać się czy tata żyje. W lipcu 1959 roku z Biura Informacji i Poszukiwań Polskiego Czerwonego Krzyża dostała wiadomość, że na terenie Związku Radzieckiego taty nie odnaleziono. Moja mama do śmierci wierzyła, że tata wróci. Zmarła w 1964 roku. Umierając wierzyła, że on żyje. Nieco drżącą ręką pani Halina przesuwa po stole kolejny list z PCK. Z datą 9 grudnia 1992 roku: „Bieńkowski Stanisław (…) przebywający w obozie dla jeńców wojennych w Kozielsku figuruje na wykazie z 1940 roku, str. 396, poz. 3 sporządzonym przez NKWD w Moskwie z poleceniem przekazania do dyspozycji szefa Zarządu NKWD Smoleńskiej obł.. Należy przyjąć, że Bieńkowski Stanisław ur. w 1902 r., s. Stanisława i Władysławy został zamordowany w Katyniu w okresie kwiecień – maj 1940 roku. Podstawa: kserokopie dokumentów przekazanych w kwietniu 1990 roku przez władze radzieckie”. – Dopiero wtedy oficjalnie potwierdzono, że tato zginął w Katyniu – mówi ściszonym głosem.
- Czy to była dla Pani , jeśli można tak to określić „ulga”, że wreszcie wiedziała Pani co się stało z tatą, jakie były jego losy? – pytamy.
- Tak. Po prostu było zupełnie inaczej. Mogłam wreszcie zamówić mszę za spokój jego duszy, dać na wypominki. Wie pan, że moja mama nigdy tego nie zrobiła? Nie pozwoliła. Mówiła, że tata na pewno żyje, że wróci – przez dłuższą chwilę pani Halina milczy. - W latach 90-tych ukazała się książka o pomordowanych w Katyniu polskich oficerach, była w niej lista nazwisk. Poszłam do księgarni i zapytałam czy mają tę książkę. Usłyszałam, że jest. Zaczęłam ją wertować i w pewnym momencie zaczęłam płakać, ryczeć po prostu. Sprzedawczyni zapytała mnie: Co się stało, dlaczego pani płacze? Bo znalazłam tu swojego ojca - odpowiedziałam.
KAWKI Z RUMEM
- O tacie więcej mógłby opowiedzieć mój brat. Mama opowiadała , że jak tata szedł na wojnę, to mój brat Kazimierz powiedział tylko tyle: Tato, dlaczego ta wojna wybuchła tak wcześnie? Bo jakby była później, to bym z tobą poszedł walczyć. Ja miałam wtedy trzy lata. Ale mam kilka wspomnień związanych z tatą. Zawsze jak wracał ze szkoły to kupował mi takie cukierki: kawki z rumem. A ja miałam takie ruskie babki – matrioszki, sześć ich było i chowałam do nich te cukierki, żeby mi brat nie podjadał i kładłam je pod poduszkę. Jak tylko dzwonek zadzwonił u drzwi mama mówiła: Pewnie tata wraca, a ja pędziłam, żeby go przywitać. Pamiętam, że był szczupły. Taty kolega uczył mnie fizyki w gimnazjum. I co spojrzał na mnie to mówił: No, wykapany tata. Zawsze mówił, że do ojca jestem podobna. Był nie tylko patriotą, ale i dobrym człowiekiem. Mama chorowała ciągle m.in. dokuczały jej stawy. Jak tata przychodził ze szkoły to zakładał od razu fartuch, mówił : Kaziu, Ty się połóż, ty nie możesz ciężko pracować, ja wszystko co jest do zrobienia, zrobię – kontynuuje opowieść Halina Makieła. Nigdy nie spotkała osoby, która spotkała w czasie wojny jej ojca, i która mogłaby poszerzyć jej wspomnienia.
„JAKBYM WIDZIAŁA SIEBIE”
Panią Halinę pytamy o film „Katyń” w reżyserii Andrzej Wajdy: – Czy widziałam? Oczywiście. Byłam na filmie, ale on nie oddaje dokładnie dramatu Golgoty Wschodu, tego o czym usłyszeliśmy. Ale i tak byłam bardzo wzruszona. Taką mam naturę, że mnie od razu łzy same płyną... Płakałam, bo kiedy jedna z głównych bohaterek żegnała swego męża z tą córeczką małą, kiedy ona mówiła: Tato, nie odchodź, tato wróć! To jakbym zobaczyła siebie, choć ja wtedy byłam jeszcze mniejsza od tej dziewczynki.
Córka oficera z Zawiercia oddała też ojcu hołd osobiście, na cmentarzu w Katyniu, w 2006 roku. – Mój brat był na otwarciu tego cmentarza w 2000 roku, ja później. Piękny cmentarz, tam jest jak w parku. Choć same wrażenie przygnębiające. Jest ołtarz, a pod tym ołtarzem jakby dziura w ziemi, a w niej dzwon. I jak ksiądz, który był z nami ten dzwon rozbujał, a było po południu, to jakby ludzkie jęki spod ziemi wychodziły. Nie da się tego opisać. I alejki są podświetlone reflektorami, nisko, na ziemi. Wieczorem jak się te lampy zapalały, to wydawało się jakby płonął ten las. Ale Rosjanie nas tam nie lubią. Byłam w Katyniu z pielgrzymką. Cały tydzień. Spaliśmy w Smoleńsku. Nasz autokar stał przed hotelem. Wstajemy rano, mamy jechać do Katynia, jakieś 18 kilometrów od Smoleńska, a okazuje się, że nie mamy tablic rejestracyjnych. Pourywali, połamali. Zanim to wszystko nasi kierowcy załatwili, to zeszło do 13.00. Opowiadała nam też przewodniczka, że pierwszy krzyż jaki Polacy postawili w Katyniu tam na cmentarzu i była na nim też Matka Boska Częstochowska spalili. Spalili... Dopiero drugi krzyż został i stoi do tej pory. Dziwne też było uczucie kiedy szliśmy alejkami na ten nasz katyński cmentarz do naszych grobów, a takie babcie Rosjanki chodziły w chustkach z koszykami i zbierały poziomki. Bo to akurat był lipiec. Ale cóż o tym, nie to jest przecież najważniejsze. Wie pan, tam na drzewach, na brzozach i sosnach są zdjęcia, albo między tablicami. Różne. Rodzinne, ślubne. Strasznie wszyscy płakali. Może nie wszyscy z tych co tam ze mną byli stracili tam kogoś, może inaczej to przeżywali, inaczej na to patrzyli. Zapytał mnie ktoś: „Jakie wrażenia?”. No co powiedzieć? Kiedy ja znalazłam tablicę, i mogłam jedynie powiedzieć: Witaj tato i zarazem żegnaj tato...Nie da się opisać – pani Halinie załamuje się głos.
„POWINNAM PRZEBACZYĆ...”
- Ksiądz Prałat Zdzisław Peszkowski, który przeżył Golgotę Wschodu napisał taki piękny wiersz o Matce Boskiej Zwycięskiej. Że ta Matka Boska widziała, jak oni mordowali Polaków i zbierała te medaliki, pamiątki, które pozostawili po sobie. Pytał, jak mogła patrzeć na to wszystko, że Polaków tak mordują. Ale wiersz ma ładne zakończenie, że tak jak Ona przebaczyła tym, którzy mordowali jej syna na krzyżu, tak my powinniśmy wybaczyć Rosjanom. - Powinniśmy? -pytamy. - Są bardzo podzielone zdania. Jak są te spotkania rodzin katyńskich (Pani Halina wraz z bratem Kazimierzem należą do Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich – przyp. red.) to jedni mówią: Przebaczymy. A inni mówią zaś: Nigdy! Mówią, że choć jesteśmy katolikami to nie da się po prostu przebaczyć. A ja? Trudno powiedzieć. Jako katolik powinnam przebaczyć...
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze