W środę, 13 listopada w Urzędzie Miasta odbyło się spotkanie burmistrza z mieszkańcami dzielnicy Mijaczów. Głównym jego tematem była odbudowa zakładu spółki VIG, który spłonął w połowie sierpnia br. Przyszło ponad 20 mieszkańców, natomiast gminę reprezentowali m.in. Burmistrz Włodzimierz Żak oraz Kierownik Wydziału Ochrony Środowiska i Gospodarki Komunalnej Wioletta Dworaczyk.
W Biuletynie Informacji Publicznej Urzędu Miasta pojawiła się informacja o raporcie, do którego uwagi można było zgłaszać do 19 listopada. Ta informacja zaniepokoiła mieszkańców i była jedną z przyczyn zorganizowania spotkania z burmistrzem. Jak wspominał Włodzimierz Żak, urząd spotykał się z pytaniami ze strony mieszkańców na temat spółki VIG – jak to się stało, że taki zakład powstał. Sytuację na spotkaniu wyjaśniała zebranym Wioletta Dworaczyk. Urząd Miasta wydał w 2011 roku decyzje środowiskową na to przedsięwzięcie, które działało przez kilka lat, aż do sierpniowego pożaru. Jak mówiono 13 listopada, spółka VIG póki co nie wystąpiła do gminy Myszków o jego odbudowę. Ale spółka wystąpiła do miasta o dwie inne decyzje środowiskowe, też związane z gospodarka odpadami. Postępowanie, które się toczy dotyczy jednego z tych wniosków. - Jest jeszcze jedno postępowanie, które się toczy. To jest postępowanie również związane z gospodarką odpadami i to jest przetwarzanie odpadów innych niż niebezpieczne, w wyniku którego ma powstawać energia elektryczna. Te przedsięwzięcia planuje inwestor do prowadzenia na działkach przy ulicy Pułaskiego i przy ul. Inwestycyjnej, których jest właścicielem. Jesteśmy w trakcie procedowania tych dwóch przedsięwzięć i wydawania tych dwóch decyzji. W pierwszym przypadku już mieliśmy udostępniony raport dla społeczeństwa, czekamy na opinie organów, które są do tego zobowiązane (…). W przypadku tego drugiego postępowania nie mamy jeszcze żadnego uzgodnienia, dlatego że w tamtym przypadku wydaliśmy już jedną decyzję i to była decyzja negatywna. Nie chcieliśmy się zgodzić na to przedsięwzięcie, ponieważ uznaliśmy, że jest niezgodne z planem zagospodarowania przestrzennego. Samorządowe Kolegium Odwoławcze, czyli organ drugiej instancji, uchylił nam tę decyzję, twierdząc, że jednak nie mamy racji. Procedura jest taka, że my toczymy to postępowanie dalej, ale w tej chwili firma musiała uzupełnić raport i dopiero będziemy go znowu wywieszać do państwa wiadomości i zwracać się do organów o opinie – tłumaczyła Wioletta Dworaczyk. Reasumując, w chwili obecnej żadna z trzech działalności nie może być prowadzona, a spółka VIG nie ma jeszcze żadnych uzgodnień, czy decyzji.
RAPORT NIE PRZEWIDUJE POŻARU I UCIĄŻLIWOŚCI
W spotkaniu, po stronie mieszkańców uczestniczył m.in. Przewodniczący Rady Miasta Jerzy Woszczyk. Jak mówił, główną bolączką mieszkańców jest lokalizacja zakładu. W trakcie spotkania wielokrotnie powtarzano, że firma o takiej działalności powinna być oddalona od zabudowań. Kilka osób mówiło również, że przez dwa lata działalności VIG-u, nie mogli wychodzić na własne podwórko, bo – mówiąc kolokwialnie – tak śmierdziało na Mijaczowie.
- Nikt z mieszkańców nie był poinformowany co tam za firma powstanie. Dla nas to było zaskoczenie jak okazało się, że nam śmierdzi i dopiero przekonaliśmy się skąd – mówiła jedna z mieszkanek.
Dyskutowano również o samym raporcie przedstawionym przez firmę, która ubiega się o wydanie decyzji środowiskowej. W dokumencie znaleźć się miały zapisy mówiące np. o tym, że nie przewiduje się pożarów, czy też nie przewiduje się uciążliwości dla mieszkańców. Takie zapisy wzbudziły niezrozumienie ze strony mieszkańców. Przecież zakład spalił się już kilka lat temu na Światowicie, w sierpniu br. przy ul. Pułaskiego, a w raporcie „nie przewiduje się pożarów”.
Wioletta Dworaczyk tłumaczyła, że decyzja środowiskowa dotyczy w zasadzie „pustego pola”. Ktoś coś planuje, a decyzja środowiskowa jest pierwszą, jaka musi być wydana, zapoczątkowuje cały proces. – To co powinien zawierać raport bardzo szczegółowo określa ustawa, akurat ona w tym zakresie się nie zmieniła. Zmieniła się za to bardzo mocno ustawa o odpadach i ona jak najbardziej pozwoliłaby nam na dzień dzisiejszy mocniej nałożyć obowiązki na inwestora, a później odpowiednie służby powinny tego inwestora kontrolować z tego, co faktycznie tam się dzieje. Takim najważniejszym organem kontroli w tym zakresie jest Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. My lokalnie jesteśmy od wydawania uzgodnień, a nie od kontroli. Straż Miejska to też nie jest jednostka, która jest w stanie skontrolować, wydać odpowiednie zarządzenia, nałożyć kary – mówiła W. Dworaczyk. Dodała, że miasto wielokrotnie pisało do WIOŚ-u ws. kontroli. Zakład, w czasie gdy funkcjonował, był kontrolowany również z inicjatywy Starostwa Powiatowego.
Jedna z mieszkanek wtrąciła, że kontrole były takie, że z wyprzedzeniem firma wiedziała, że będzie kontrolowana. Takie niestety są przepisy – odparł burmistrz. Jak mówił, kiedyś można było w Polsce przeprowadzać kontrole z zaskoczenia. Obecnie – zgodnie z przepisami prawa – trzeba powiadomić podmiot, żeby go skontrolować. Jeżeli istnieje realne podejrzenie bezpośredniego zagrożenia, to w sytuacji wyjątkowej WIOŚ może zdecydować o kontroli z zaskoczenia.
Nawiązując jeszcze do decyzji środowiskowych wydawanych przez gminę, Wioletta Dworaczyk tłumaczyła, że urzędnicy wydając decyzję, nie oceniają stanu istniejącego, tylko stan przyszły. Inwestor, chcący ruszyć z jakimś przedsięwzięciem składa raport i logiczne jest to, że żaden przedsiębiorca nie napisze w swoim raporcie, że wszystko będzie źle. Gmina, jako organ wydający decyzję, nie może sporządzić kontrraportu, wobec dokumentu przedłożonego przez inwestora. Taki kontrraport może za to sporządzić ktoś inny. Gmina może natomiast powołać biegłego, który oceni złożone raporty.
JAKIE BYŁY ZABEZPIECZENIA I KTO TO KONTROLUJE?
Jeden z mieszkańców zwrócił uwagę, że po pożarze zakładu na Światowicie wyciągnięto pewne wnioski, zastosowano zabezpieczenia, wybudowano zakład przy Pułaskiego i też się spalił. Pytał, dlaczego nie było wystarczających zabezpieczeń, aby ponownie nie doszło do pożaru? Chciał również wiedzieć, kto przeprowadza kontrole w zakładzie. - Tego smrodu nie da się skontrolować, choćbyśmy z Warszawy przysłali komisję, bramy zostaną zamknięte i w tym momencie nie będzie śmierdzieć. Nie złapiemy tego do woreczka, żeby im przedstawić ten smród. Smród się pokazywał wcześnie rano, popołudniu jak urzędy nie działały, w nocy gdzie nie dało się otworzyć okna, nie dało się wyjść na podwórko. Nas nie interesuje gdzie się spaliło. Spaliło, zatruło, poszły dymy. Nas interesuje co jest w trakcie eksploatacji. On nam cały czas mówił, że ma najwyższe standardy europejskie przetwarzania, ale co nam to daje, jak nam śmierdziało? Nam o to chodzi. Zacznie produkować i będzie to samo – mówiła jedna z mieszkanek. Tutaj zaczęto mówić o kontrolach powietrza po sierpniowym pożarze. Czujniki w Myszkowie wskazywały, że powietrze jest dobre, w co ludziom nie chciało się wierzyć.
Gmina nie przeprowadza pomiarów powietrza, nie pobiera próbek i nie wykonuje badań. Tę kwestię starała się wyjaśnić W. Dworaczyk: - Robi to wyspecjalizowane akredytowane laboratorium. Organ, któremu nie musieliśmy płacić, ponieważ jest instytucja państwową, czyli WIOŚ. Zarzut, że śmierdziało, a badania wypadały dobrze, to nie jest zarzut do nas.
Włodzimierz Żak mówił, że wskaźniki zainstalowane w mieście nie są przyrządami, które mierzą z dużą dokładnością. Wskazują wartość np. PM10 i PM2,5, ale przy sierpniowym pożarze VIG-u mogły wystąpić inne zanieczyszczenia, których wskaźniki nie wykażą.
CZY MIESZKAŃCY MAJĄ TUTAJ JAKIKOLWIEK GŁOS?
W postępowaniu związanym – mówiąc ogólnie - z dalszą działalnością zakładu, wydawaniem decyzji itp. mieszkańcy nie są stroną. Swoje uwagi i zastrzeżenia mogą wnosić na piśmie do urzędu, ważne jednak, by dotrzymywać terminów. Takie pisma byłyby potem załączone do całej dokumentacji i byłyby brane pod uwagę przy wydawaniu decyzji. Mieszkańcy podczas spotkania często nawiązywali do raportu, którego treść wzbudzała ich wątpliwości. Przedstawicielka Urzędu Miasta wyjaśniła im, że jeśli nie zgadzają się z raportem, to mogą przedstawić swój raport, a gmina później będzie je oceniać. Powtórzono przy tym, że raport mówi o tym, co dopiero ma się dziać. Więc nie znajdzie się w raporcie informacji, gdzie inwestor sam stwierdzi, że jego działalność będzie szkodliwa. Pożaru się nie przewiduje, bo jest on zdarzeniem losowym, katastrofą, a nikt z góry nie zakłada, że dojdzie do nieszczęśliwego zdarzenia. Mieszkańcy mogą wystąpić do miasta o uzyskanie statusu strony. Konieczne jest napisanie uzasadnienia, że mieszkańcy mają interes prawny i społeczny. Gdy mieszkańcy będą mieli status strony, wówczas będą mogli śledzić dalej sytuację i odwoływać się od decyzji każdej kolejnej instancji.
NAJLEPIEJ DALEKO OD LUDZI
O lokalizację zakładu przedstawiciela firmy VIG pytali burmistrz oraz starosta. Jak mówił Włodzimierz Żak, obaj samorządowcy pytali przedsiębiorcę, czy rozważa inną lokalizację zakładu. Prawdopodobnie nie. Zmiana lokalizacji i rezygnacja z odbudowy zakładu na działkach, które są własnością inwestora, mogłaby być droższa. Włodzimierz Żak nadmienił również, że takie zakłady jak VIG mogą w przyszłości – za 5, 10, a może za 20 lat – stać się nieodzownym elementem procesu gospodarowania odpadami w Polsce.
Zdaniem mieszkańców dzielnicy Mijaczów, przeniesienie zakładu gdziekolwiek w pobliżu zabudowań będzie bez sensu. Ponownie podkreślali, że w czasie, gdy zakład funkcjonował, woń była tak uciążliwa dla mieszkańców, że nie mogli wyjść na swoje podwórko. - Robić coś takiego w pobliżu szpitala, szkoły, dla mnie jest to po prostu szok, że ktoś wyraził na to zgodę, żeby coś takiego było. Bezpośrednio przy budynkach – mówiła jedna z mieszkanek, biorąca udział w spotkaniu z burmistrzem.
Jak mówili podczas spotkania mieszkańcy, ich zdaniem lepiej dla inwestora byłoby, gdyby odbudował zakład z dala od ludzi – mógłby pracować spokojnie i nikt by się nie skarżył. Ludzie obawiają się, że firma odbuduje zakład, będzie działała tak, jak przed sierpniowym pożarem, a ludzie znowu będą interweniować. Jak zapewniali, rozmawiali z przedstawicielem VIG-u, gdy zakład jeszcze pracował, skarżyli się na uciążliwości, ale nic się nie zmieniało. Podczas spotkania mieszkańcy Mijaczowa zapowiadali, że jeśli zakład odbudowałby się w tej samej lokalizacji, to będą interweniować do skutku, jeśli jego działalność znowu będzie dla nich uciążliwa.
Edyta Superson
Napisz komentarz
Komentarze