Na chwilę przed koncertem porozmawialiśmy z Robertem Janowskim, który chętnie i z radością opowiadał o swojej pracy w telewizji, koncertach, muzycznych planach oraz współpracy z myszkowskimi muzykami.
Gazeta Myszkowska: Koncert z Myszkovia Band to zupełnie inny rodzaj koncertu niż te, które gra Pan na co dzień. Mieliście tylko jedną próbę, czy zatem towarzyszy Panu stres?
Robert Janowski: Nie, żaden stres. Świetni muzycy, po prostu świetni Myszkovia Band. Naprawdę najwyższa półka, jeśli chodzi o umiejętności muzyczne. Przygotowaliśmy 13 piosenek, więc będziemy grali długo, żebyście państwo mieli więcej dźwięków. Teraz tylko bym chciał, żeby był fajny nastrój i będę starał się go budować. Cieszę się, że mogę zagrać. Nie pamiętam tego miejsca aż tak ładnego. Piękne alejeczki i fajna scena.
GM: Pan w Warszawie, a muzycy w Myszkowie. Jak zatem wyglądały przygotowania do takiego koncertu?
RJ: Wymieniliśmy się mailami. Ja dałem im linki do swoich utworów, które wykonywałem, oni zrobili aranżacje. W niektórych przypadkach nawet lepsze - muszę przyznać - niż te nasze, mojego zespołu. Jakbym miał kapelusz, to bym go teraz zdjął z głowy. Całą robotę wzięli na swoje barki. Wykonali ją tak naprawdę w 200 procentach.
GM: Tyle lat występów na scenie. Czy może dopaść monotonia, a może każdy koncert to wyjątkowe wydarzenie?
RJ: Nie można mówić o monotonii w tym zawodzie, bo codziennie mogę być w innym miejscu, spotykać innych ludzi. Gdybym był urzędnikiem i siedział przy biurku przez 14 lat z jednym i tym samym „Januszem”, to pewnie bylibyśmy zgryźliwi i sfrustrowani. Tutaj codziennie jest inaczej, fantastycznie. To jest bardzo ciężki zawód, ale publiczność pięknie oddaje, jeśli im się podoba. A jak im się nie podoba, to rzucają jakimiś starymi gruszkami . Raz naprawdę dostałem pomidorem, raz gruszką, raz pieniądze się posypały – drobniaki, żebym już schodził ze sceny. Wtedy to był metalowy koncert, więc wszyscy byli naćwiekowani, w czarnych skórach, a myśmy tam wyskoczyli z tekstem „…romantyczna gra…” i poleciały drobniaki. Różnie bywa, po prostu nie zawsze się trafia na publiczność, która Cię oczekuje.
GM: Wspomniał Pan, że praca jest dosyć ciężka, to kiedy czas na odpoczynek?
RJ: Wejdę na scenę o 21, mimo, że to mnie będzie kosztowało emocji sporo, także sił fizycznych, no to mogę to nazwać odpoczynkiem, bo to jest taki odpoczynek dla duszy. Zmęczenie fizyczne rzadko odczuwam, tzn. jak biegam, to się męczę bardziej, niż jak gram dwugodzinny koncert.
GM: Ma Pan jakiś swój azyl, aby uciec przed wszechobecnymi mediami?
RJ: 100 razy już sobie mówiłem - „kiedy powiem sobie dość” (nucenie – przyp. red). już nie chce!!! Wypadam stąd, gdzieś do lasu, gdzieś daleko stąd, gdzie mnie oczy poniosą. Ale przecież każdy z nas ma takie momenty słabości, one przechodzą. Przychodzi normalne racjonalne myślenie – przecież ja lubię swój zawód. Kocham go!!
GM: Jakieś większe zawodowe plany?
RJ: Muszę się przyznać, że miałem takie plany, bardzo duże, chyba z trzy płyty w przygotowaniu. Ale znowu nic z tego nie wyjdzie, bo telewizja podpisała z nami umowę na kolejny sezon, a teraz program będzie codziennie. Szykujemy koncert na 20-lecie „Jaka to melodia”, więc już zapraszam. Potem biorę się za moją autorską płytę, która leży w szufladzie Będzie to przedwojenna muzyka, którą lubię, której słuchali moja babcia i dziadek. Moja córka też gromadzi utwory na swoją pierwszą płytę. Tak jej zazdroszczę talentu. Żebym miał chociaż połowę tego. Proszę ją, żeby mi napisała jakieś utwory albo żebym mógł z Tolą zaśpiewać. Książka kolejna też powstaje. Tak naprawdę dużo się dzieje w moim życiu zawodowym.
GM: Czego możemy życzyć Robertowi Janowskiemu?
RJ: Żebym rzucił papierosy (śmiech), wtedy będę dłużej dla Was śpiewał, bo będę miał większą wydolność. Jestem szczęśliwym człowiekiem, dzięki mojej żonie Monice.
Rozmawiała:
Ewelina Kurzak
Napisz komentarz
Komentarze