(Myszków) Mieszkańcy jednego z bloków w centrum miasta skarżą się na szczury spacerujące po osiedlu. Ich zdaniem źródłem problemu mogą być koty, a dokładniej regularne dokarmianie ich przez inne lokatorki. Zaniepokojeni mieszkańcy zgłosili sprawę wszędzie tam, gdzie mogli. Strażnicy miejscy, policjanci oraz spółdzielnia mieszkaniowa zostały poinformowane o problemie i – jak zapewniają – robią to, co mogą, by rozwiązać kłopot. Mieszkańcy uważają jednak, że starania administracji osiedla nie są wystarczające.
Niechciani „sąsiedzi” pojawili się w okolicach bloków przy ulicy Wyszyńskiego. Jak informował nas jeden z mieszkańców, problem „zaszczurzenia” na osiedlu przedstawił sanepidowi, Myszkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej i burmistrzowi. Pismo z prośbą o interwencję w tej sprawie trafiło nawet do KPP w Myszkowie. Z relacji mieszkańca wynika, że na wspomnianym osiedlu pomiędzy blokami postawione zostały budki dla kotów, które dokarmiają trzy lokatorki. Nieopodal schronienia dla kotów znajdować się mają kanały ciepłownicze. I tutaj niektórzy mieszkańcy dostrzegają źródło szczurzego kłopotu – do resztek jedzenia dla kotów mają ciągnąć owady i robactwo oraz oczywiście szczury. – Do tych resztek pokarmów dochodzą szczury i niejednokrotnie wraz z kotami bytują. Ponadto niejednokrotnie spacerują sobie przed blokami i mamy odczucie iż nie boją się ludzi – przekonują mieszkańcy, którzy z nami rozmawiali.
Celem ich interwencji było między innymi przeniesienie budek dla kotów sprzed bloków, co ich zdaniem mogłoby pomóc w rozwiązaniu problemu. Z informacji, jakie nam przekazali wynika, że ten cel udało się zrealizować. Pozostaje jednak problem wyrzucania resztek jedzenia na przyblokowy trawnik, co podobno robią też inni mieszkańcy, nie tylko trzy lokatorki, które dokarmiają koty w pełni „legalnie”. Mieszkańcy zwrócili też uwagę na znajdujący się nieopodal plac zabaw. Jak informowali, do piaskownicy trafiać miały kocie odchody.
Prośba o interwencję w tej sprawie została przekazana do administracji osiedla, burmistrza, straży miejskiej, policjantów i sanepidu. Krótko mówiąc – wszędzie, gdzie było można. – My mieszkańcy nie jesteśmy przeciwnikami kotów, jedynie chcemy żyć bezpiecznie, a przede wszystkim chodzi o życie i zdrowie dzieci bawiących się czy to na osiedlu czy w nieszczęsnej piaskownicy – argumentował w jednym ze swych pism zmartwiony mieszkaniec.
STRAŻNICY MIEJSCY I POLICJA INTERWENIUJĄ
Z prośbą o komentarz oraz wymienienie podjętych w tej sprawie działań poprosiliśmy strażników miejskich, policjantów i spółdzielnię.
- W odniesieniu do problemu jakim jest dokarmianie kotów, nadmieniam, że w tym rejonie żyje około 10 kotów, które dokarmiane są przez osobę, z którą zawarto umowę i jak dotąd odbywa się to zgodnie z zaleceniami. Jedyną nieprawidłowością jest fakt, że mieszkańcy dzielnicy Centrum I również dokarmiają koty resztkami jedzenia, co do tej pory wabiło w te miejsca szczury. O zaistniałej sytuacji wiedzą instytucje, które są odpowiedzialne za rozwiązanie tego problemu – przekazała nam oficer prasowy KPP w Myszkowie st. asp. Barbara Poznańska. Mundurowi otrzymali pisemną prośbę o interwencję w tej sprawie od jednej z mieszkanek.
Strażnicy miejscy powiadomili nas, że niezwłocznie po otrzymaniu doniesienia od mieszkańców bloku przy ul. Wyszyńskiego przekazali informację do Wydziału Ochrony Środowiska i Gospodarki Komunalnej Urzędu Miasta, by urzędnicy skierowali do sanepidu pismo z prośbą o wydanie zgody na przeprowadzenie dodatkowej deratyzacji.
- Jednocześnie skontaktowaliśmy się ze Spółdzielnią Mieszkaniową, która poinformowała nas o rozpoczętej już deratyzacji oraz uszczelnieniu włazu, w którym miały mieć gniazdo gryzonie – wyjaśnia Komendant Straży Miejskiej w Myszkowie Sławomir Pabiasz. Strażnik odniósł się również do wspomnianych lokatorek, które dokarmiają osiedlowe koty. - W chwili obecnej na opisywanym terenie znajduje się około 10 kotów dokarmianych przez osobę, z którą posiadamy podpisaną umowę. Osoba ta jest pouczona o sposobie dokarmiania i jak wynika z kontroli, wszystko odbywa się zgodnie z zaleceniami. Mamy jednak informację, że znajdują się osoby zamieszkałe w tym rejonie, które nie posiadają podpisanych umów z Urzędem Miasta, a samodzielnie dokarmiają koty. Dodatkowy problem to wyrzucanie resztek jedzenia z okien i balkonów bloków mieszkalnych w celu dokarmiania kotów – tłumaczy S. Pabiasz, dodając, że nadzorować i edukować mieszkańców powinna spółdzielnia, jednak strażnicy miejscy gotowi są służyć administratorowi osiedla wsparciem.
Niewykluczone, że za zwiększoną liczbą gryzoni stoi przeprowadzona akcja sterylizacji. – Około 4 lat temu, w wyniku dużych nacisków mieszkańców i pracowników Spółdzielni Mieszkaniowej przeprowadziliśmy akcję sterylizacji wolno żyjących kotów w rejonie ulicy Wyszyńskiego. Ostrzegaliśmy, że zbyt duże ograniczenie populacji kotów doprowadzi do pojawienia się gryzoni, w tym myszy i szczurów – podkreśla Sławomir Pabiasz.
„SAMI MIESZKAŃCY WSPOMAGALI ICH ROZMNAŻANIE”
Nie tylko mundurowi zwracają uwagę na to, że za pojawieniem się szczurów stoją mieszkańcy dokarmiający koty w sposób nieodpowiedni – w tej kwestii na podobnym stanowisku stoi myszkowska spółdzielnia. Administracja zauważa również, że same koty nie sprzyjają zwiększeniu się liczby gryzoni, a wręcz przeciwnie – są ich naturalnym wrogiem.
- W tym roku jest plaga szczurów nie tylko u nas. Temat powtarza się od kilku miesięcy. Dodatkową deratyzację przeprowadziliśmy jeszcze zanim poprosił nas o to burmistrz. Przy bloku nr 15 na Wyszyńskiego aktualnie robimy studzienkę. Nie czekamy aż zrobi to zakład kanalizacji, tylko robimy to sami. Kanał ciepłowniczy też jest już zamurowany. Wszystko było robione z myślą o dzikich kotach, a tam mieszkały szczury. Mieszkańcy wysypywali resztki jedzenia, ale koty przychodziły o stałej porze, a resztę zjadały szczury. Przez to sami mieszkańcy wspomagali ich rozmnażanie – mówiła w rozmowie z naszą redakcją Elżbieta Matysiewicz, prezes Myszkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Zapewniała również, że spółdzielnia robi wszystko to, co może, aby gryzonie nie spędzały snu z powiek mieszkańcom. Jednak jak powszechnie wiadomo, nie da się zadowolić wszystkich. – Jesteśmy w stałym kontakcie ze Strażą Miejską i fundacją. Trzeba też zwrócić uwagę na to, że dopóki są koty dziko żyjące, to jest mniej szczurów. Zgodziliśmy się na ustawienie budek dla kotów w pewnych miejscach. Te koty są już wysterylizowane, dbają o to panie z fundacji. Mieliśmy już kontrolę z sanepidu, straży miejskiej i policji. Staramy się na bieżąco zabezpieczać punkty, gdzie szczury mogą mieć korzystne środowisko. Są dwie osoby, które – wg mojej opinii – nie lubią kotów i one ciągle donoszą i proszą o kontrole – dodawała E. Matysiewicz.
PLAGA JEST, CZY JEJ NIE MA?
Nie jest tajemnicą, że szczury są wszędzie tam, gdzie mieszka człowiek. Są resztki jedzenia – są szczury. Jest kanalizacja – są szczury. Owszem, nie są one najlepszymi sąsiadami, jakich można mieć. Pytanie tylko, czy wokół bloków przy ul. Wyszyńskiego naprawdę mamy do czynienia z plagą szczurów? Zaledwie kilku lokatorów (z naszej wiedzy wynika, że dwoje lub troje) stawia na nogi pół miasta. Dowód na opisywany przez mieszkańców problem stanowić mają zdjęcia robione przez okno mieszkania, na których widzimy kobietę nakładającą karmę dla kotów w miejscu do tego wyznaczonym, czyli przy jednej z osiedlowych budek dla kotów. Gdy raz na wezwanie mieszkańca, udaliśmy się przed wskazany blok znaleźliśmy jednego szczura, którego – ze względu na jego wielkość – początkowo nie mogliśmy dostrzec w trawie.
Nie jesteśmy w stanie wykluczyć, że mamy do czynienia z plagą. Bardzo możliwe, że dla kilku mieszkańców problem ten jest naprawdę poważny. Wszystkie zaalarmowane instytucje zapewniają, że interweniowały w tej sprawie i podejmują działania, zmierzające ku zmniejszeniu liczby szczurów. Z drugiej jednak strony warto zauważyć, że nie wszyscy mieszkańcy opisywanego bloku boją się o „życie i zdrowie dzieci”. Mało tego – udało nam się nawet porozmawiać z lokatorami, którzy w okolicach swojego bloku nigdy nie widzieli szczura. A to pokazuje sprawę z innej perspektywy niż ta, którą przedstawia kilkoro zmartwionych mieszkańców.
Edyta Superson
Napisz komentarz
Komentarze