(Janów, Częstochowa) Przed częstochowskim Sądem Rejonowym znajdzie swój finał sprawa głośnego wypadku, w którym poważne obrażenia odniósł młody mieszkaniec Janowa, Krzysztof Kufel. Ponad rok temu, maszyna w zakładzie produkującym makaron w Dźbowie koło Częstochowy urwała mu lewą rękę. O jego dramacie pisała także nasza gazeta, relacjonując różne przedsięwzięcia podejmowane przez ludzi dobrej woli, którzy zbierali dla niego pieniądze na protezę ręki. Teraz na ławie oskarżonych zasiądzie dyrektor zakładu, w którym doszło do wypadku.
Do wypadku doszło rok temu, w nocy z 29 na 30 marca. To był dopiero drugi dzień jego pracy w zakładzie. Krzysztof Kufel chciał sprawdzić poziom ciasta w mieszalniku jednej z maszyn pracującej przy produkcji makaronu. Poślizgnął się, a ponieważ nie było na maszynie specjalnych osłon, ręka dostała się do środka. Widział, jak łamią się jego kości, jak tryska krew.
- Przed rozpoczęciem pracy w firmie zapoznałem się z ogólną instrukcją pracy. Nikt nie zapoznał mnie jednak ze stanowiskową instrukcją pracy. W ogóle czegoś takiego tam nie było. Na tej feralnej maszynie pracowałem bardzo krótko i powinien - według mnie - być obok ktoś bardziej doświadczony. Przed pracą na tej maszynie kierownik „szkolił” mnie, jeśli to tak można nazwać, przez ok. 10 minut. Nie byłem więc w stanie zapamiętać wszystkiego – tak pan Krzysztof relacjonował w ubiegłym roku na łamach naszej gazety swój wypadek. Urwana ręka była w tak fatalnym stanie, że nie dało się jej uratować. Krzysztof Kufel mógł nawet umrzeć w wyniku ran.
Po trwającym blisko rok śledztwie prokuratura przesłała do sądu akt oskarżenia, w którym zarzuty postawiła dyrektorowi zakładu.
Prokurator Romuald Basiński, rzecznik Prokuratury Rejonowej w Częstochowie:
- Sprawa trafiła niedawno do sądu. Prokuratura skierowała akt oskarżenia przeciwko dyrektorowi zakładu, w którym doszło do tego nieszczęśliwego wypadku. W akcie oskarżenia prokuratura zarzuca mu niedopatrzenie obowiązków w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa i higieny pracy w zakładzie. Okazało się, że mieszadło – ta maszyna, która stała się pośrednią „sprawczynią” tragedii, nie posiadała pokrywy zabezpieczającej. Ona powinna się na tej maszynie znajdować, ponieważ stanowi część tego urządzenia. Identyczna maszyna, fabrycznie nowa posiada takie zabezpieczenie. Tymczasem w tym przypadku tego nie było. Tym samym maszyna stwarzała zagrożenie dla pracowników. W ocenie prokuratury nieczytelny był sam przebieg wypadku – nie było świadków tego zdarzenia. Poszkodowany pracownik utrzymuje, że chciał wzrokowo sprawdzić poziom ciasta w maszynie, poślizgnął się, a jego ręka dostała się do niezabezpieczonej maszyny i doszło do jej amputacji. W ocenie prokuratury pracownik nie powinien dokonywać inspekcji tego urządzenia – jest tu pewien element nieostrożności w zachowaniu samego pokrzywdzonego. Jednak to właśnie niedopełnienie obowiązków przez dyrekcję zakładu było bezpośrednią przyczyną wypadku. To dyrekcja – kadra zarządzająca powinna wykazać się większą wyobraźnią większą przezornością, większą odpowiedzialnością, niż szeregowy pracownik. Tej odpowiedzialności, wyobraźni i przezorności w tym wypadku zabrakło lub była niedostateczna. To do dyrekcji należał obowiązek pilnowania, by pracownicy nie narażali się.
Oskarżony dyrektor nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów, w śledztwie skorzystał z możliwości odmowy składania zeznań, być może wyjaśnienia złoży przed sądem.
- Co do grożącej mu kary nie chcę na razie spekulować – jej rozpiętość w zestawieniu ze stawianymi zarzutami jest w tym wypadku szeroka – tłumaczył nam Romuald Basiński. (rb)
Napisz komentarz
Komentarze